Zdobywamy Dziewiczą Górę.
W związku z planową operacją, jaką Marta przeszła w październiku, od dłuższego czasu nie wychodziliśmy nigdzie wspólnie. Na szczęście jej sytuacja zdrowotna ma się już dużo lepiej, co umożliwia stopniowy powrót do normalnego funkcjonowania. W zaleceniach lekarza pojawiło się przebywanie na świeżym powietrzu. Z tego też powodu zapadła decyzja, że jedziemy do Puszczy Zielonki, by bez pośpiechu i w spokoju zdobyć Dziewiczą Górę. To dobre miejsce na pierwszą pooperacyjną wędrówkę dla Marty - już 👉raz nam się sprawdziło 😉.
Przyjeżdżamy samochodem na parking usytuowany pod Dziewiczą Górą, skąd mniej więcej kwadrans dzieli nas od szczytu. Ruszamy zgodnie ze wskazaniami czarnego szlaku.
Zgodnie z oczekiwaniami po niewiele ponad 10 minutach meldujemy się na wysokości 145 metrów nad poziomem morza. Jesteśmy na szczycie Dziewiczej Góry, najwyższego wzniesienia na terenie Puszczy Zielonki. Poszło szybko, choć zdążyliśmy się nawet zmęczyć podejściem. Widać forma została w domu 😅. Co ciekawe, szczyt ten nazywany bywa również Górą Anny. Dlaczego? Z tym związana jest legenda, z którą możemy zapoznać się na umieszczonej tu tablicy.
Oczywiście tym, co najbardziej przyciąga turystów na Dziewiczą Górę jest wieża widokowa. To tak naprawdę wieża obserwacyjna, która przy okazji została udostępniona turystom i służy również podziwianiu widoków. A te są dość rozległe przy dobrej widoczności. Dziś niestety nie jest ona nawet zadowalająca. Byliśmy tu jednak 👉w lutym 2019 roku i choć powietrze również było zamglone, jego przejrzystość była zdecydowanie lepsza niż dzisiaj.
Ze szczytu schodzimy trzymając się wskazań czerwonego szlaku. Ten doprowadza nas do asfaltowej drogi łączącej parking pod Dziewiczą Górą z Czerwonakiem. Dalej asfaltem wracamy do samochodu. Na parkingu decydujemy się jednak na jeszcze jedno podejście na górę. Mamy zapas sił i jakoś nie uśmiecha nam się już wracać do domu. Ruszamy teraz leśną ścieżką, bez szlaku, by dla odmiany wejść na szczyt od wschodniej strony. Podobnie jak za pierwszym razem, w niewiele ponad 10 minut znajdujemy się ponownie pod wieżą. Na jej górę drugi raz nie wchodzimy.
Na dół postanawiamy zejść również inaczej, niż wcześniej. Pozostała nam do wyboru praktycznie jedna ścieżka w kierunku parkingu, którą nie szliśmy. Nie jest oznaczona żadnym szlakiem, jednak mniej więcej w połowie drogi łączy się z czarnym szlakiem, którym wchodziliśmy na szczyt na początku. Tym sposobem zatoczyliśmy dwie pętle, co łącznie dało nam 3 kilometry spaceru. Chyba wystarczy jak na pierwszy raz dla kuracjuszki 😁. Wracamy do domu.
POZDRAWIAMY☺