Odwiedzamy dwie karkonoskie świątynie.
Po niespełna miesiącu od ostatniego wyjazdu ponownie przybywamy w Karkonosze. Ja przyjechałem pociągiem już w czwartek wieczorem, ze względu na piątkowe obowiązki tu na miejscu. Bezpośredni pociąg Inter City z Poznania do Jeleniej Góry w niespełna 4 godziny przywiózł mnie do stolicy Karkonoszy. Tu przywitał mnie Jelonek Podróżnik. Na szczęście nie miałem tylu bagaży co on 😅.
Marta dojechała do mnie samochodem wczoraj wieczorem. Dziś nie budzimy się skoro świt, a pozwalamy sobie na trochę większe lenistwo. Po śniadaniu wyruszamy w kierunku Sosnówki, by w Raszkowie - wyżej położonej części tej wsi - zaparkować samochód. Znajduje się tutaj parking, usytuowany przy drodze łączącej Sosnówkę z Karpaczem. Przebiega tędy również niebieski szlak z Miłkowa do Borowic, który jednak póki co nie zostanie naszym przewodnikiem. Wędrówkę rozpoczynamy bez szlaku, idąc poboczem wspomnianej drogi w kierunku Karpacza.
Tak dochodzimy na ulicę Karkonoską w Karpaczu, gdzie spotykamy się ze szlakiem koloru żółtego. Od teraz będziemy się trzymać mocno tych barw. Idziemy w kierunku południowym do Kościoła Wang.
Po drodze, przy ulicy Karkonoskiej 53, mijamy Młyn Miłości. Według legendy ta miniaturowa budowla stoi w miejscu, w którym dawniej znajdował się prawdziwy młyn, spod którego tryskała cudowna woda. Jej napicie się gwarantowało odwzajemnioną miłość.
Trzymając się wskazań żółtego szlaku dochodzimy do chyba najbardziej znanej atrakcji Karpacza, jaką niewątpliwie jest Kościół Wang. Jednak musimy bardzo uważać, by bezpiecznie dotrzeć na miejsce, bo ostatni odcinek szlaku jest niezwykle śliski.
Choć byliśmy tu już wiele razy, jeszcze nie udało nam się zwiedzić wnętrza tej niezwykłej świątyni. I dzisiaj właśnie nadszedł wreszcie ten czas! Idziemy do kasy zakupić bilety wstępu i ustawiamy się w kolejce do wejścia. W tym czasie możemy przyjrzeć się przepięknej architekturze tej budowli. Kościół wybudowany został na przełomie XII i XIII wieku w norweskiej miejscowości Vang. Stąd oczywiście jego powszechna nazwa, bo prawidłowo brzmi ona Kościół Górski Naszego Zbawiciela. Świątynia należy do Parafii Ewangelicko - Augsburskiej w Karpaczu. Co ciekawe, wybudowano ją bez użycia choćby jednego gwoździa, a wszystkie połączenia wykonano z użyciem drewnianych złączy ciesielskich. Dziś to jeden z niewielu zachowanych norweskich kościołów słupowych, co czyni go jednocześnie najstarszym drewnianym kościołem w Polsce.
Po kilku minutach oczekiwania wchodzimy do środka. Wewnątrz możemy zobaczyć wiele oryginalnych elementów. Niestety nie wszystko przetrwało podróż z Norwegii do Polski, a sporo części trzeba było uzupełnić. W oryginale zachowały się na przykład cztery drewniane kolumny stojące pośrodku kościoła oraz portale widoczne nad drzwiami zarówno z prawej, jak i z lewej strony.
Na uwagę zasługuje również umieszczony w ołtarzu głównym krucyfiks. Wykonany został z jednego pnia drewna dębowego w 1846 roku przez Jakuba z Janowic.
Niezwykle bogato zdobione są również postumenty dwóch kandelabrów stojących po bokach ołtarza głównego. Same zaś świeczniki wykonano w kształcie serca z łabędziem na górze, co ma symbolizować miłość i wierność.
W zachowanych w stanie oryginalnym portalach widnieją sceny z mitologii nordyckiej. Można dopatrzeć się tutaj smoków i usytuowanej centralnie położonej "ósemki", co jest symbolem nieskończoności. Scena ta mówi nam zapewne o nieskończonej walce dobra ze złem.
Na wspierających portal półkolumnach widoczne są głowy Wikingów z rozdwojonymi językami. To symbol przekazywania kolejnym pokoleniom ich wiedzy i mądrości.
Ponadto w portalu północnym zachował się napis runiczny, wykonany przez autora tej przepięknej ozdoby drzwiowej. Artysta przedstawia nam się tutaj imieniem Eindridi, syn złego Olafa.
Wokół Kościoła Wang znajdują się krużganki, które nie tylko miały stanowić miejsce pokuty, ale również zapewniają lepszą izolację termiczną całej świątyni.
Oryginalny jest również portal drzwi wejściowych do świątyni, przez który opuszczamy wnętrze tej niezwykłej budowli.
Na terenie kościoła znajduje się jeszcze kilka miejsc wartych zobaczenia. I tak na przykład po jego zachodniej stronie znajduje się rzeźba ukazująca Wskrzeszenie Łazarza. Tu również rośnie potężnych rozmiarów bluszcz, uznany za pomnik przyrody.
Kilka metrów dalej mamy epitafium poświęcone hrabinie von Reden z Bukowca. Kojarzymy tę postać z Opactwa w Bukowcu, które odwiedziliśmy przy okazji 👉zdobywania szczytu Mrowiec. Dlaczego epitafium hrabiny tutaj?
To właśnie hrabinie Friederike von Reden zawdzięczamy Kościół Wang. Początkowo miał on trafić do Berlina i tam też przyjechał z Norwegii w 1841 roku, zakupiony przez króla Fryderyka Wilhelma IV. Jednak zaprzyjaźniona z nim hrabina von Reden namówiła władcę, by przekazał świątynię ewangelikom mieszkającym u stóp Gór Olbrzymich, jak wówczas nazywano Karkonosze. I tak też się stało. Już wiosną 1842 roku kościół znalazł się w Karpaczu. By uchronić zabytek od silnych wiatrów wiejących od strony Śnieżki, dobudowano do niego kamienną wieżę.
Obchodzimy jeszcze świątynię dookoła. Chcemy spojrzeć na ten niezwykły zabytek dosłownie z każdej strony. W jego tle dostrzegamy szczyt Śnieżki (1603 m n.p.m.), najwyższej góry w Karkonoszach i całych Sudetach, który akurat wyłonił się zza chmur. Cóż za piękny widok 😍.
Po wschodniej stronie kościoła znajduje się cmentarz, będący również ciekawym punktem widokowym na położone w dole Mysłakowice. Widzimy wyraźnie dwie wieże - jedną kościelną, drugą pałacową. Znamy je doskonale z wizyty tam 👉w kwietniu 2021 roku.
Na cmentarzu Kościoła Wang spoczywają zarówno członkowie miejscowej parafii, jak i ludzie związani z górami.
I tak na przykład odnajdziemy tu grób założyciela Wrocławskiego Teatru Pantomimy, urodzonego w Poznaniu Henryka Tomaszewskiego oraz polskiego poety i dramaturga, Tadeusza Różewicza, który zgodnie ze swoją ostatnią wolą pragnął być tu pochowany.
Znacznie więcej informacji dotyczących kościoła odnajdziemy na stylizowanej na nordycką tablicy, usytuowanej w jego sąsiedztwie.
Na koniec możemy jeszcze spojrzeć na przepiękne zdobienia szczytów dachowych. Znajdujące się tam sterczyny w kształcie smoczych głów z otwartymi paszczami, nawiązują do tradycyjnych dekoracji łodzi Wikingów.
Porównaniem oryginału z miniaturką kończymy zwiedzanie tej niezwykłej karkonoskiej świątyni.
Opuszczamy teren kościoła i ulicą Na Śnieżkę schodzimy do Karkonoskiej. Tędy będzie bezpieczniej niż żółtym szlakiem po lodzie. A za trzysta metrów zejdziemy się ponownie z naszym przewodnikiem. Wracamy znaną nam już trasą koło Młynu Miłości do początku ulicy Karkonoskiej. Tam skręcamy zgodnie ze wskazaniem żółtej farby w prawo, w ulicę Partyzantów. Po chwili wchodzimy do lasu, gdzie rozpoczyna się śnieg i podejście na szczyt Czoła.
Na zboczach Czoła natrafiamy na nie lada gratkę przyrodniczą. Sporo tu lodu włóknistego, powstającego z wód glebowych. Można powiedzieć, że to taki specyficzny typ lodu, który wychodzi z podziemi 😁. Fenomenalnie wyglądają równolegle ułożone pionowe kryształy podobne do igieł.
Żółty szlak doprowadza nas na kopułę Czoła. Wysoki na 874 metry nad poziomem morza szczyt nie znajduje się na szlaku i musimy odbić w prawo sto metrów, by się na nim znaleźć. Niestety poza kilkoma głazami i wysokimi drzewami nic tu nie ma. Spodziewaliśmy się jakiś ciekawych widoków, niestety zawiedliśmy się.
Wracamy do żółtego szlaku, którym schodzimy północnymi zboczami Czoła w kierunku skrzyżowania z czerwonym Głównym Szlakiem Sudeckim im. Mieczysława Orłowicza.
Nie zmieniamy jednak koloru i trzymając się nadal żółtych barw idziemy w kierunku drugiej dzisiaj karkonoskiej świątyni. Po drodze dochodzą nas ciekawe odgłosy. Szukamy jego źródła wysoko na drzewie i udaje nam się dostrzec siedzącego na gałęzi dzięcioła czarnego.
Ostatecznie dochodzimy do usytuowanej na zboczach góry Grabowiec (784 m n.p.m.) Kaplicy św. Anny. To nasza trzecia wizyta w tym miejscu. Pierwszy raz byliśmy 👉w kwietniu 2021 roku, drugi 👉dwa lata temu. Zanim udamy się do świątyni podchodzimy do Dobrego Źródła, zwanego również Źródłem Miłości. Każdemu kto nabierze wody w usta i siedem razy okrąży kaplicę nie zabraknie nigdy więcej w życiu zdrowia i miłości. Tak mówi legenda. Dawniej wierzono w uzdrawiającą moc źródlanej wody, która miała leczyć trudne do zagojenia rany i wiele innych dolegliwości.
Wchodzimy do Kaplicy św. Anny. Pierwsze wzmianki o jej istnieniu pochodzą z XIII wieku. Wówczas była to jeszcze budowla drewniana. Murowana świątynia, którą widzimy przed sobą to dzieło z początku XVIII wieku. Budowę barokowej kaplicy w latach 1718 - 1719 ufundował ówczesny właściciel tych ziem, hrabia Hans Anton von Schaffgotsch. Wnętrze świątyni jest naprawdę piękne. A o jej bogatej historii możemy dowiedzieć się z dużej tablicy informacyjnej na zewnątrz.
W sąsiedztwie Kaplicy św. Anny znajduje się Gospoda "Dobre Źródło". Idziemy tam na pyszne jedzonko 😁.
Jeszcze tylko krótka chwila na krzesełku z dawnego wyciągu na Kopę. Przypominamy sobie jak siedzieliśmy na tych wydaje się niepozornych krzesełkach i wjeżdżaliśmy na szczyt. Ostatni raz było to zimą 2015 roku... czyli aż 10 lat temu! Oj jak ten czas szybko leci 😵. Okazji więcej nie będzie, bo obecnie są tam wygodne, 4-osobowe kanapy.
Kaplica św. Anny jest również wspaniałym punktem widokowym 👉na górę Chojnik (624 m n.p.m.) z ruinami zamku na szczycie oraz położone dalej Góry Izerskie. Te jednak dzisiaj nie są widoczne, gdyż słaba przejrzystość powietrza nie pozwala na dalekie obserwacje.
Po bardzo smacznym posiłku w Gospodzie ruszamy w drogę powrotną do samochodu. Stąd nie mamy już daleko, bo zaledwie 1,5 kilometra. Nadszedł jednak czas pożegnać naszego żółtego przewodnika, który towarzyszył nam w wędrówce niemal od samego początku. Do mety poprowadzi nas szlak koloru niebieskiego.
Tak dochodzimy z powrotem do Sosnówki - Raszkowa, skąd wracamy samochodem do Jeleniej Góry na nocleg. Dzisiejszy plan udało się zrealizować w całości. Mamy nadzieję, że jutrzejszy też się uda, bo zamierzamy go ziścić już od dawna 😉.
POZDRAWIAMY☺
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz