sobota, 29 lipca 2023

Wielkopolska mniej znana: Oborniki i Maniewo

Wycieczka na północ od Poznania.

To czwarty weekend z rzędu, który spędzimy na poznawaniu zakątków Wielkopolski. Dzisiaj jednak będzie trochę spokojniej, jeśli chodzi o liczbę zaplanowanych do odwiedzenia miejsc. Po całym tygodniu wczesnego wstawania do pracy, postanawiamy się w końcu wyspać. Dzień zaczniemy od wizyty w mieście, przez które niezliczoną ilość razy przejeżdżaliśmy w drodze nad polskie morze. Poznamy Oborniki, położone zaledwie 30 kilometrów na północ od Poznania. Jednak dojazd tam sprawia dzisiaj nieco problemu z uwagi na rozpoczynającą się w Poznaniu tegoroczną edycję wyścigu kolarskiego Tour de Pologne. Wiele dróg zostało w związku z tym zablokowanych i utworzono śluzy na krzyżówkach z nimi. Na szczęście sprawniej niż się spodziewaliśmy udaje nam się dojechać do Obornik.

OBORNIKI


Na początek mijamy centrum miejscowości i jedziemy nieco na północ. Tam znajdują się całkiem niedawno zrewitalizowane tereny, od których rozpoczniemy dzisiejsze spotkanie z Obornikami. Samochód parkujemy na ulicy Chłopskiej, skąd podchodzimy pod budynek Centrum Rekreacji Oborniki. Przed nim znajduje się figura Rycerza Macieja. To jeden z elementów obornickiego Szlaku Zaczarowanych Miejsc, przybliżającego mieszkańcom i turystom lokalne legendy. Przy tej okazji powstała również specjalna 👉strona internetowa, gdzie możemy się z tymi legendami zapoznać. Stojący tu Rycerz Maciej przybliża nam czasy najdawniejsze, związane z powstaniem nazwy Oborniki.


Wśród bujnej o tej porze roku zieleni schodzimy w dół, w kierunku rzeki Wełny. Tam, przy elektrowni wodnej, rozpoczyna się Rezerwat Przyrody "Słonawy", który wzdłuż Wełny ciągnie się około kilometra, aż do jej ujścia do Warty.




My oczywiście nie idziemy do ujścia Wełny, za to kierujemy się do potężnych rozmiarów budynku. To Młyn Dahlmanna z 1884 roku. Należał do rodziny Dahlmannów, która stworzyła bardzo nowoczesny jak na tamte czasy obiekt. Młyn posiadał nawet własne źródło prądu, którym później zasilał miejskie budynki użyteczności publicznej, w tym szpital. Tu spotykamy kolejną figurkę na Szlaku Zaczarowanych Miejsc. Jest nią Diabeł Wołek. Ale bać się go nie musimy. Jak dowiadujemy się z legendy, był to bardzo nietypowy diabeł. Ukarał nawet chciwego starostę za to, że ten nieuczciwie ważył mąkę w młynie.


Zostawiamy za plecami zabudowania dawnego młyna i wzdłuż leniwie płynących tu wód rzeki Wełny wchodzimy na Ścieżkę Edukacyjną "Woda i ryby". Ta doprowadzi nas do Łazienek Obornickich.




Zrewitalizowany teren Łazienek Obornickich wygląda pięknie. Jednak historia tego miejsca wiąże się z trudnymi czasami II wojny światowej. To stacjonujący wówczas w Obornikach Niemcy postanowili zagospodarować ten teren. Stworzyli kąpielisko miejskie. Do budowy użyli macew z tutejszego żydowskiego cmentarza, a do prac zmusili lokalnych Żydów oraz tych, sprowadzonych z łódzkiego getta. Po wojnie obiekt stał się bardzo popularnym celem mieszkańców. Jednak jak to wówczas często bywało, zaczął popadać w ruinę i został ostatecznie rozebrany.
Dzisiaj, po przeprowadzonej renowacji, Łazienki Obornickie wróciły do miasta i ponownie służą mieszkańcom. Odgrodzone bardzo estetycznym ekranem akustycznym od obwodnicy, ponownie stały się miejscem częstych odwiedzin i spacerów.





Z Łazienek Obornickich kierujemy się teraz na południe. Opuszczamy malownicze tereny nad rzeką Wełną, kierując się między zabudowę miejską. Naszym celem jest znajdująca się przy ulicy Kościelnej fara, czyli najstarszy kościół w mieście. Wybudowany na przełomie XV i XVI wieku Kościół Najświętszej Maryi Panny Wniebowziętej swą architekturą reprezentuje styl gotycki. Zajrzyjmy do środka.


W swojej historii kościół uległ trzem pożarom. Pomimo przeprowadzonych kolejnych odbudów, wewnątrz obornickiej fary pozostały gotyckie akcenty, jak na przykład ostrołukowe portale.






Z ulicy Kościelnej kierujemy się na Czarnkowską, którą zamierzamy wrócić na parking do samochodu. Przez most przekraczamy wody rzeki Wełny, która nieco ponad 200 metrów dalej uchodzi do Warty. Naszą uwagę przyciąga nietypowy hydrant przeciwpożarowy 😁. Za to na wprost nas wyłania się przepiękny kościół.


Kościół pod wezwaniem Świętego Krzyża w Obornikach wybudowany został w konstrukcji szkieletowo - zrębowej, wypełnionej otynkowaną cegłą. Jego historia sięga XIV wieku, jednak gruntownie przebudowany został w 1766 roku. Koszty rewitalizacji świątyni pokryła mieszkanka Obornik, Łucja Łoyczykowska. Kościół jest otwarty, zajrzyjmy więc do środka.



Już na wstępie wnętrze Kościoła Świętego Krzyża nas zachwyciło. Całe wyposażenie jest późnobarokowe i rokokowe, czyli mówiąc prosto, bardzo bogato zdobione. Nawet strop, zarówno w nawie, jak i w prezbiterium, pokryty jest pełnymi barw polichromiami. Przepiękna świątynia!


Kościół zachował się w tak dobrym stanie, bo nie został zniszczony w czasie II wojny światowej. Podczas gdy w farze hitlerowcy urządzili magazyn, ta świątynia służyła niemieckim katolikom.


Wracamy na parking, skąd przejeżdżamy do centrum. Zatrzymujemy się na samym rynku. Wysiadamy z samochodu i... zaczyna padać deszcz. Z każdą sekundą coraz mocniej, aż przeistacza się w prawdziwą burzę. Musimy przeczekać go w aucie.
Na szczęście chmura szybko przechodzi i możemy udać się na ciąg dalszy zwiedzania. Obornicki rynek nie ma zbyt wiele do zaoferowania. Zachował średniowieczny układ urbanistyczny z odchodzącymi z każdego narożnika dwiema ulicami. Otoczony klasycystycznymi i secesyjnymi kamienicami z XIX i początku XX wieku. Jednym z najświeższych elementów jest pomnik papieża Jana Pawła II.


Tu również odnajdujemy kolejnych bohaterów Szlaku Zaczarowanych Miejsc. Na rynku znajduje się figura doktora Wedelicjusza, który leczył ponoć samego króla Zygmunta I Starego, a w odchodzącej na południe ulicy Armii Poznań, skrył się Diabeł Dziuplik. W przeciwieństwie do Wołka, tego należy się obawiać. Podobno jego sprawką jest spalenie obornickiej fary.


Gdybyśmy poszli dalej na południe ulicą Armii Poznań i przekroczyli rzekę Wartę, trafimy na ostatnią z figur Szlaku Zaczarowanych Miejsc. Tam stoi Olga Łuczniczka, która króla Przemysła od śmierci ocaliła.
My jednak ruszamy w przeciwnym kierunku. Na północ, na ulicę Paderewskiego. Tam znajduje się olbrzymi głaz z tablicą pamiątkową poświęconą temu wybitnemu muzykowi i pianiście. Upamiętnia jego krótkie spotkanie z mieszkańcami, kiedy pociąg, którym jechał do Poznania, zatrzymał się 26 grudnia 1918 roku w Obornikach.


Kolejny głaz pamięci odnajdujemy przy budynku Urzędu Miejskiego na ulicy Marszałka Józefa Piłsudskiego. Ten upamiętnia dwudziestą rocznicę powstania Solidarności i ufundowany został przez Mieszkańców Ziemi Obornickiej.


Idąc dalej ulicą Piłsudskiego dochodzimy do Kościoła Świętego Józefa Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny. Świątynia wybudowana została na przełomie XIX i XX wieku dla obornickich ewangelików. Katolicy przejęli ją po II wojnie światowej. Swą architekturą kościół reprezentuje styl neogotycki. Pomimo, iż świątynię w znacznym stopniu zniszczono w czasie wojennej zawieruchy, zachowały się oryginalne witraże z 1910 roku.



Z poewangelickiego kościoła, przez Park 3 Maja, kierujemy się z powrotem na rynek. Zatrzymujemy się na chwilę pośród zieleni przy jeszcze jednym głazie. Ten ustawiony został w 2018 roku z okazji setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości. Musimy jednak przyspieszyć kroku bo zerwał się silny wiatr, a na niebie widać nadciągające ciemne chmury. Idzie kolejna burza.


Na koniec naszego pobytu w Obornikach trafiamy na ulicę Powstańców Wielkopolskich. Tu, w historycznych wnętrzach dawnej restauracji i hotelu Pod Orłem, znajduje się Kawerna Obornicka Pod Orłem, gdzie postanawiamy zjeść pyszny, domowy obiad. A przy okazji trafiamy na kolejną tablicę pamiątkową. Wspomina ona o wydarzeniach z czasów zwycięskiego Powstania Wielkopolskiego 1918-1919.


Tym razem jednak za mocno nie padało. Chmura przeszła bokiem, omijając Oborniki. Najedzeni, a jak najedzeni to szczęśliwi 😁, wracamy do samochodu i ruszamy w drogę powrotną. Jednak jeszcze nie do Poznania. Po drodze dowiadujemy się z radia, że nawałnica dała pokaz swojej siły w Poznaniu i to na chwilę przed końcem I etapu Tour de Pologne. Niemal wszystkie dekoracje i stanowiska na mecie zostały dosłownie rozniesione po okolicy. Organizatorom ledwie udało się pozbierać wszystko w całość i zorganizować zakończenie dzisiejszego wyścigu.

MANIEWO


Około 5 kilometrów za Obornikami zjeżdżamy z drogi krajowej numer 5 w lewo, by po kolejnych 3 kilometrach znaleźć się w miejscowości Maniewo. Musimy się pospieszyć, bo nadciągają ciemnoszare chmury, które nie zwiastują niczego dobrego. Spacer po wiosce zaczynamy od wizyty w szkole. To na jej murach znajdują się tablice pamiątkowe przywołujące Powstańców Wielkopolskich i dzieci, które podczas zaborów walczyły o mowę polską.
Spod szkoły udajemy się do XIX-wiecznego Kościoła św. Mikołaja o bardzo ciekawej historii. Stanowi on nawiązanie do nieistniejącej już dziś osady leśnej Radzim. Tam znajdował się Kościół św. Mikołaja i św. Barbary, który decyzją władz pruskich został zamknięty i rozebrany. To wywołało falę sprzeciwu zarówno mieszkańców, jak i władz kościelnych. Spór zakończyła dopiero budowa tutejszego kościoła i przeniesienie parafii z Radzimia do Maniewa.
Kościół wybudowany został w stylu neogotyckim. Na teren świątyni prowadzi okazały budynek bramny, pełniący jednocześnie rolę dzwonnicy. To kolejny przykład dzwonnicy parawanowej, jaki widzieliśmy już ostatnio 👉w Mórce.



Jak szliśmy do kościoła zaczynało padać. Później było już tylko gorzej. Rozpętała się straszna burza, a z nieba woda lała się wiadrami. Postanowiliśmy przeczekać ten najgorszy czas w kościele.
Po dłuższej chwili nieco się uspokoiło. W między czasie mieszkańcy zaczęli się schodzić na wieczorną mszę świętą. Śmiesznie wyglądało, jak niektórzy wylewali wodę z butów przed wejściem do kościoła - taka straszna ulewa. Mogliśmy w końcu wyjść na zewnątrz. Nie padało już tak mocno, więc zdecydowaliśmy się na szybki powrót do samochodu. Niestety jak tylko zaczęliśmy biec w stronę auta, deszcz ponownie zacząć lać się strumieniami. Nie było sensu wracać, bo i tak momentalnie przemokliśmy. Co gorsza, ponownie zerwał się silny wiatr, który utrudniał nawet złapanie oddechu.
Do samochodu doszliśmy bez przysłowiowej suchej nitki. Przemoczeni byliśmy całkowicie. Pozostało ściągnąć mokre ubrania i niemal na tak zwanego waleta 😅 wracać do domu. Dobrze, że po drodze nie musieliśmy nigdzie wysiadać.

POZDRAWIAMY

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz