niedziela, 25 lipca 2021

Muzeum Gross-Rosen w Rogoźnicy i bazylika w Strzegomiu

Miejsce kaźni tysięcy ludzi.

Niedziela to czas na pożegnanie z Jelenią Górą i powrót do domu, do Poznania. Po śniadaniu pakujemy zatem nasze niewielkie, bo weekendowe bagaże i ruszamy w drogę powrotną. Oczywiście nie jedziemy bezpośrednio do Poznania, a zahaczamy po drodze o Rogoźnicę. Nieopodal tej dolnośląskiej wsi znajduje się Muzeum Gross-Rosen, czyli teren niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego z czasów II wojny światowej.
W drodze do Rogoźnicy, przy drodze krajowej nr 3, dostrzegamy tablicę kierującą do Pomnika Ofiar Faszyzmu. Zatrzymujemy się i podchodzimy bliżej.
Okazuje się, że lepiej nie mogliśmy trafić, jeśli chodzi o odwiedzenie tego miejsca. Jak głosi tablica na pomniku, znajdujemy się w miejscu mordu więźniów różnych narodowości ewakuowanych w 1945 roku z obozu koncentracyjnego Gross-Rosen.



Dojeżdżamy na miejsce, gdzie wita nas obelisk z napisem „Gross-Rosen”. Parkujemy samochód, dokonujemy niezbędnych opłat i już możemy ruszać na spotkanie z historią.


Na początek dochodzimy do budynku, będącego współczesną siedzibą muzeum. Dawniej pełnił on funkcję kantyny i kasyna dla żołnierzy niemieckich. Wewnątrz prezentowane są między innymi pamiątki zachowane po więźniach, dane z historii obozu oraz makieta całego KL Gross-Rosen.


Dalej udajemy się w kierunku widocznej bramy wejściowej. Widnieje na niej napis „Arbeit macht frei”, co oznacza „Praca czyni wolnym”. Dokładnie taki „optymistyczny” slogan widzieli więźniowie przekraczający każdorazowo obozową bramę.


Przed bramą znajduje się pomnik upamiętniający ofiary Gross-Rosen. Jak głosi napis przez obóz przeszło około 120 000 więźniów, z czego około 40 000 przypłaciło to życiem.


Wchodzimy na teren obozu. Niemiecki nazistowski obóz koncentracyjny Gross-Rosen powstał w sierpniu 1940 roku, jako obóz pracy Arbeitslager Gross-Rosen. Był wówczas filią obozu koncentracyjnego Konzentrationslager Sachsenhausen. Transportowani tu więźniowie wykorzystywani byli przy pracy w kamieniołomie.
Niemal rok później, bo 1 maja 1941 roku obóz stał się samodzielnym Konzentrationslkager Gross-Rosen. Z racji morderczej i wyczerpującej pracy w kamieniołomie szybko zyskał sławę jednego z najcięższych obozów koncentracyjnych.
Początkowo niewielki KL Gross-Rosen, swój największy rozrost przeszedł w 1944 roku. Wówczas powstały liczne filie, w tym między innymi słynny obóz pracy Riese w Górach Sowich.
Praca ponad siły, głód i bród to była obozowa codzienność. Najtragiczniejszy jednak okres w historii tego miejsca to ewakuacja obozu przed nadciągającą Armią Czerwoną. W czasie transportów do innych obozów położonych dalej na zachód w głębi III Rzeszy zginęło wiele tysięcy więźniów. Sumarycznie, jak widniało na pomniku przed bramą główną, przez Gross-Rosen wraz z jego filiami przeszło około 120 000 więźniów (niektóre źródła podają nawet ok. 125 000), z czego około 40 000 poniosło śmierć.


My tymczasem dochodzimy do obozowej kuchni.



Dalej podążamy w kierunku widocznego z daleka pomnika. Zbliżamy się do najważniejszego, ale i najtragiczniejszego miejsca w całym obozie. Pomnik to Mauzoleum więźniów ze wszystkich krajów Europy pomordowanych przez hitlerowskich barbarzyńców.






W sąsiedztwie mauzoleum znajduje się ściana śmierci.




Obok znajdują się fundamenty krematorium oraz piec, będący krematorium polowym. Pierwotnie na terenie obozu było tylko krematorium polowe. Jednak szybko okazało się niewystarczające. Zdecydowano się na kremację poza terenem obozu, jednak jej koszty w oddalonej o około 30 kilometrów Legnicy były znaczące, stąd ostatecznie zadecydowano o budowie stacjonarnego krematorium.



Dochodzimy do obozowego ogrodzenia stanowiącego drut kolczasty, dawniej pod napięciem. Za nim, z wysokiej o tej porze roku trawy, wystają ledwie widoczne fundamenty baraków. Była to tak zwana „część oświęcimska” obozu, budowana w pośpiechu aby przyjąć ewakuowanych z Auschwitz więźniów. Piętrowe budynki miały zapewnić wystarczającą liczbę miejsc.



Dochodzimy do zrekonstruowanego baraku. W jego wnętrzu możemy poznać namiastkę warunków w jakiej przyszło funkcjonować więźniom. Obok natomiast znajduje się pomnik w hołdzie więźniom KL Gross-Rosen ofiarom faszyzmu postawiony w pięćdziesiątą rocznicę likwidacji obozu.









Wzdłuż głównej drogi prowadzącej przez obóz, mijając pozostałości po kolejnych barakach, wracamy w kierunku bramy. Po jej minięciu kierujemy się na lewo, by po schodach wspiąć się do kamieniołomu. Jak głosi tablica informacyjna, z racji katorżniczej pracy do jakiej zmuszano tu więźniów i panującego głodu, ich długość obozowego życia przy pracy w kamieniołomie wynosiła około 5 tygodni.









Kończymy zwiedzanie tego strasznego, ale jakże potrzebnego miejsca, aby przypominać kolejnym pokoleniom historię wydarzeń z czasów II wojny światowej. Aby nie uszły one w niepamięć. Parafrazując motto „Medalionów” Zofii Nałkowskiej, abyśmy my ludzie nie „zgotowali tego losu” sobie ponownie.  Wracamy na parking i ruszamy w dalszą drogę. Kierunek Strzegom.



Z Rogoźnicy dojeżdżamy do centrum dolnośląskiego Strzegomia, gdzie na jednym z parkingów miejskich zostawiamy samochód. Miasto słynie przede wszystkim z przemysłu kamieniarskiego. Surowca dostarczają liczne kopalnie granitu strzegomskiego. Jednak nie to jest celem naszej wizyty, choć zetkniemy się z nim na rynku. My tymczasem udajemy się do Bazyliki kolegiackiej Świętych Apostołów Piotra i Pawła. Podchodzimy do wysokiego, gotyckiego kościoła. Jego historia sięga połowy XIII wieku, kiedy to rozpoczęła się budowa świątyni, która trwała niemal do końca wieku XIV.






Podchodzimy pod bogato zdobiony fronton świątyni. Głównymi drzwiami wchodzimy do środka. Niestety nie obejdziemy jej wnętrz, gdyż dostępu broni krata. Możemy jedynie zerknąć na surowe wnętrze.







Strzegomska bazylika znajduje się na liście pomników historii. Spod jej murów przechodzimy na rynek. Pora jest obiadowa, a i my nieco głodni, więc mamy nadzieję na znalezienie jakiejś restauracji. Najpierw jednak podchodzimy do granitowego serca.


Centralnym punktem rynku jest oczywiście ratusz, a w jego sąsiedztwie spotykamy pomnik św. Jana Nepomucena.


Niestety nasze oczekiwania żywieniowe nie zostają spełnione. Jedna restauracja nieczynna, w drugiej zamknięta uroczystość. Pozostaje wyjechać z miasta i na pobliskiej stacji paliw zatrzymać się na ciepły posiłek. Ku naszemu zaskoczeniu dzisiaj w ofercie pieczona kaczka, na którą chętnie się decydujemy 😋. Posileni jesteśmy gotowi do drogi powrotnej już ostatecznie do Poznania.

POZDRAWIAMY