Dzień Niepodległości na najwyższym szczycie Gór Orlickich.
Przed nami długi listopadowy
weekend. Zawdzięczamy go 103 rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości,
która w tym roku przypada w czwartek. Aż się prosi wziąć urlop w piątek i już
mamy 4 dni wolnego. My dodatkowo bierzemy jeszcze urlop w poniedziałek, dzięki
czemu zyskujemy kolejny dzień. Przed nami zatem całe 5 dni do spędzenia, a
jakże by inaczej, w górach 😉.
Wczoraj późnym wieczorem
przyjechaliśmy do Jeleniej Góry, która będzie naszą bazą wypadową na najbliższy
czas. Po krótkiej nocy (krótkiej, gdyż późno przyjechaliśmy, a dzisiaj mamy
pobudkę skoro świt) i porannej zawierusze 😉 ruszamy na pierwszą wycieczkę.
Przed nami dość długa droga, gdyż jedziemy aż do Kotliny Kłodzkiej.
Poranek wita nas
przymrozkiem. Samochód przygotowany do Święta Niepodległości, jeszcze trzeba
oskrobać szyby i możemy ruszać. O ile w Jeleniej Górze od samego rana świeci
piękne słońce, o tyle na wysokości Bramy Lubawskiej pogoda diametralnie się
zmienia. Na niebie dominują chmury i miejscami mgły. W Lubawce mijamy granicę
polsko-czeską, kilkadziesiąt kilometrów przejeżdżamy po terenie naszych
południowych sąsiadów (niestety więcej niż planowaliśmy przez remontowany
odcinek drogi i długi objazd), by przez przejście graniczne w Kudowie-Zdroju
ponownie wjechać do Polski. Mijamy tę uzdrowiskową miejscowość, za którą
dojeżdżamy ostatecznie do Zieleńca, stanowiącego część Dusznik-Zdroju.
Zatrzymujemy się na dużym parkingu Pod Hutniczą Kopą, skąd za wskazaniami
niebieskiego szlaku rozpoczynamy pierwszą wędrówkę. Ruszamy w Góry Orlickie w kierunku Masarykovej Chaty.
Pogoda
bez zmian, a nawet na drodze dojazdowej do Zieleńca mgła jakby była gęstsza,
ale to spowodowane było zapewne faktem, że wjechaliśmy na nieco wyższe
wysokości. Wspinamy się na polsko-czeską granicę, na której naszą uwagę
przykuwają słupki graniczne. Widać, że pamiętają dawne czasy, kiedy to stanowiły
granicę między Czechosłowacją, a Niemcami. Z jednej strony wyryte wyraźne „CS”,
z drugiej „D”, któremu wydłużono kreseczkę, aby stanowiło współcześnie „P”. Dzisiaj
namalowane literki „C” i „P” informują na jakiej granicy się znajdujemy.
O dawnej przynależności tych ziem świadczą również takie kamienne znaki, jak ten napotkany przez nas na niebieskim szlaku.
Wychodzimy
na asfaltowej drodze. Teraz za żółtymi znakami schodzimy nieco w dół, by
dosłownie po chwili dojść do krzyżówki szlaków.
Ponownie
zmieniamy kolor szlaku, tym razem na czerwony i dalej za jego wskazaniami
kontynuujemy wędrówkę. Im wyżej się znajdujemy, tym mgła staje się coraz
gęstsza. Póki co nie rozstajemy się z asfaltem, który dalej towarzyszy nam w
wejściu na szczyt. Pniemy się stokami Małej Desztny (1090 m n.p.m.).
Po
osiągnięciu kulminacji szczytowej szlak wypłaszcza się. Z prawej strony, gdzieś
głębiej w lesie znajduje się wierzchołek Małej Desztny. Nieco dalej tablice
informujące o Rezerwacie Przyrody Jelení lázen, co po polsku oznacza jelenią
łaźnię. Ten chroniony rejon bogaty jest w torfowiska i liczne, niewielkie
jeziorka, od czego zapewne wzięła się nazwa.
Dochodzimy
do krzyżówki szlaków pod Wielką Desztną. Tu możemy posilić się w barze, który
dzisiaj jednak jest zamknięty. Pozostała jedynie samotna pani siedząca na
ławeczce i popijająca kawę. To Kačenka, bohaterka czeskiej książki "Bajki z Gór Orlickich". Że jej nie zimno tak w krótkim rękawku, przecież tutejszy termometr pokazuje zaledwie +1 stopień Celsjusza 😉.
Zgodnie
ze wskazaniem szlakowskazu, na szczyt pozostało nam około 500 metrów. Ruszamy
więc zgodnie z przebiegiem zielonego szlaku. W końcu opuszczamy asfalt i teraz
leśną ścieżką pokonujemy ostatni odcinek.
Po
kilku minutach dochodzimy pod ledwo widoczną we mgle wieżę. To oznacza, że
zdobywamy szczyt Velkiej Destny o wysokości 1115 metrów nad poziomem morza. To
najwyższy szczyt Gór Orlickich. Zanim wejdziemy na wieżę, z której i tak nie
zanosi się na spektakularne widoki, dokumentujemy zdobycie szczytu i robimy
przerwę na słodkie co nieco.
Mamy
dzisiaj 11 listopada. To nie tylko rocznica odzyskania przez Polskę
niepodległości, ale dla Poznaniaka to również Dzień Świętego Marcina, z którym
wiąże się tradycja jedzenia Rogali Świętomarcińskich. Jeszcze w Poznaniu, przed
wyjazdem, zaopatrzyliśmy się w te pyszne słodkości i tu na szczycie będziemy je
jeść 😋😋😋.
W
między czasie mgła jakby zaczęła opadać niżej. Wieża stała się całkiem dobrze
widoczna. Zamglone dotychczas słońce, zaczyna przebłyskiwać pojedynczymi
promieniami. Ruszamy więc na górę.
Wieża
widokowa na Wielkiej Desztnie to stosunkowo nowa budowla, powstała w 2019 roku.
Pokonujemy jej stopnie i po chwili znajdujemy się na wysokości nieco ponad 18 metrów ponad
szczytem. I tu przeżywamy najprawdziwszy szok 😲. Takich widoków się nie spodziewaliśmy dzisiaj w najśmielszych marzeniach!
Mgła
opadła na tyle, że znajdujemy się ponad nią. Otacza nas morze chmur, ponad
które wyłaniają się jedynie najwyższe szczyty. Fascynujący i niesamowity widok 😍.
No to skoro Polska ma dzisiaj
swoje święto, to spójrzmy na nią z tej perspektywy. Na północnym-zachodzie
doskonale widoczne są Karkonosze. I oczywiście Ona! Królowa Sudetów – Śnieżka,
której wierzchołek przyprószony jest śniegiem.
Nieco bardziej na prawo, ale znacznie bliżej, wyłania się wierzchołek Orlicy (1084 m n.p.m.), najwyższego szczytu w polskiej części Gór Orlickich. Charakterystyczny o tyle, że postawiono na nim ostatnio kolejną w tym regionie wieżę widokową.
A wokół
nas bezkres bieli. Odsłonił się jedynie szczyt Velkiej Destny, na której się znajdujemy, ukazując
szlak, którym przyszliśmy. Nie możemy się napatrzeć na te wspaniałe widoki i spektakl, jaki zafundowała nam dzisiaj Matka Natura!
Odwracamy
wzrok na południowy-wschód. Tu ponad chmury wystają szczyty Masywu Śnieżnika.
Najbardziej na lewo wierzchołek Czarnej Góry (1205 m n.p.m.), na którym również
do niedawna stała wieża widokowa. Została jednak zamknięta i rozebrana ze
względu na zły stan techniczny. Szczyt ten 👉zdobyliśmy w sierpniu 2019 roku,
jednak już wówczas na wieżę nie udało nam się wejść.
Najwyższy
w tej panoramie oczywiście jest Śnieżnik (1426 m n.p.m.). W promieniach słońca,
gdy ustawimy się pod odpowiednim kątem, błyszczy budowana tam aktualnie wieża
widokowa. Nie możemy oprzeć się wrażeniu, że w Kotlinie Kłodzkiej możemy
obserwować wieże widokowe z wież widokowych 😂. Czy nie za dużo ich się tu nabudowało 😏.
No ale czas ucieka, trzeba schodzić na dół. I tak spędziliśmy na szczycie łącznie grubo ponad godzinę. Jeszcze ostatni rzut oka na biały "ocean" chmur, wynurzające się ponad Karkonosze i szczyty Masywu Śnieżnika, i opuszczamy koronę wieży po wygodnych, metalowych schodach, osiągając powierzchnię ziemi. Dla porównania dokumentujemy jeszcze raz zdobycie szczytu, teraz bez mgły. Wielka Desztna, jako najwyższy szczyt Gór Orlickich, zaliczana jest do Korony Sudetów. To kolejny, najwyższy sudecki szczyt, który został przez nas zdobyty 😊.
Tymczasem
wieża ponownie zaczyna skrywać się w mlecznym nalocie. Za wskazaniem zielonych
znaków na drzewach schodzimy ze szczytu w kierunku rozdroża z budynkiem nieczynnego
dzisiaj baru. Tu mgła jeszcze nie dotarła i możemy ogrzać się w ostatnich
promieniach słońca.
Niebawem
schodzimy jednak niżej, gdzie mgła gęstnieje na dobre. Weszliśmy w morze chmur,
które widzieliśmy z wieży. Tu już nie ma szans na przebłyski słońca. Co więcej
zbliża się powoli wieczór, przez co mleczny krajobraz nasila się.
Dochodzimy
do rozdroża, gdzie spotykamy ponownie szlak żółty. Teraz za wspólnymi znakami
podchodzimy w kierunku Masarykovej Chaty. Wokół już niemal nic nie widać.
Obyśmy nie przeszli schroniska 😆.
Po
około 300 metrach pojawiają się kształty budynku. To Masarykova Chata, położona na wysokości 1012 metrów nad poziomem morza, czeskie schronisko turystyczne.
Wokół wieje nieprzyjemny, zimny wiatr, więc chętnie wejdziemy do środka ogrzać
się trochę przed dalszą wędrówką.
Schronisko
to 👉odwiedziliśmy już latem 2019 roku, podczas zdobywania 👉Tysięczników Ziemi Kłodzkiej. Wówczas panował tu spory tłum i gwar. Dzisiaj jest cisza i spokój.
Ale co się dziwić. Polacy mają święto, ale dla Czechów to normalny dzień pracy.
Siadamy przy stole i zamawiamy coś na ząb. W między czasie możemy w spokoju obejść piękne drewniane wnętrze.
Trochę śmiechu przynosi wizyta w toalecie, gdzie częstym gościem w części męskiej są... Polki 😁. Jakże różne bywa znaczenie niektórych wyrazów w różnych językach, a zwłaszcza jeśli porównamy język polski i czeski 😂.
Posileni
i ogrzani (a trzeba przyznać, że wewnątrz jest bardzo przyjemnie ciepło) zbieramy się do
powrotu do Polski. Za przewodnika obieramy szlak niebieski, ten którym
weszliśmy wcześniej na górę. Szlak wzdłuż słupków granicznych doprowadza nas do
odbicia w lewo, w dół. Schodzimy z powrotem do Zieleńca.
Do samochodu dochodzimy już o
zmroku. To jednak nie koniec atrakcji na dzisiaj. Przebieramy się i jedziemy do
Kudowy-Zdroju na spotkanie z członkami naszej rodziny, którzy akurat
przebywają tu w… sanatorium. To był główny cel przyjazdu tu aż z Jeleniej Góry.
A przy okazji szczyt do Korony Sudetów udało się zdobyć 😉.
W drodze do Kudowy-Zdrój, koło Lewina Kłodzkiego przejeżdżamy pod ogromnym wiaduktem kolejowym.
Ta wspaniała budowla inżynierska pochodzi z początku XX wieku. Wybudowany z kamienia wiadukt ma aż 27 metrów wysokości i 120 metrów długości. Naprawdę robi wrażenie!
W
Kudowie-Zdroju panuje niesamowity tłok. Widać, że nie tylko my postanowiliśmy
spędzić długi weekend w górach. Co gorsza nie ma nawet miejsc w restauracjach,
a kolejki oczekujących wychodzą na zewnątrz lokali. Na szczęście w jednej z
restauracji akurat ktoś zwolnił stolik, dzięki czemu udaje się całej naszej
czwórce usiąść wygodnie w cieple przy jednym stole. Zamawiamy pyszny obiad i później
deser, przy których, nawet nie wiadomo kiedy, upływają nam kolejne godziny.
Na
koniec udajemy się jeszcze na krótki, wspólny spacer po Parku Zdrojowym.
Kudowę-Zdrój 👉pamiętamy z 2013 roku, kiedy to była naszym miejscem wypadowym
podczas tygodniowego, wiosennego pobytu w Kotlinie Kłodzkiej. Teraz idziemy przypomnieć sobie choć
trochę z tamtej wizyty. O tym gdzie jesteśmy nieustannie przypominają mijane włazy studzienek kanalizacyjnych (to takie nasze branżowe zboczenie 😉).
Kilka minut po godzinie 21 opuszczamy uzdrowiskową miejscowość i ponownie przez Czechy jedziemy w kierunku
Jeleniej Góry. Wybieramy nieco inną trasę, tym razem przez czeski Broumov. Co
prawda więcej miejscowości i zakrętów, ale droga krótsza i bez objazdów. Suma
summarum dużo szybciej mija droga powrotna.
Do Polski wjeżdżamy w
Mieroszowie i dalej przez Krzeszów, Kamienną Górę i Kaczorów dojeżdżamy
ostatecznie do naszej kwatery w Jeleniej Górze. A skoro przejeżdżamy przez
Krzeszów, to nie możemy się oprzeć krótkiej wizycie pod Bazyliką Kolegiacką
Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Planujemy ją odwiedzić od 2010 roku,
kiedy to zobaczyliśmy kościół po raz pierwszy 👉w Parku Miniatur w Kowarach, jednak do tej pory z mizernym skutkiem. Może ta nocna wizyta,
będzie jakimś zalążkiem do bliższego poznania 😏.
Punktualnie o godzinie 23 dojeżdżamy do Jeleniej Góry. To był długi, ale piękny dzień.
POZDRAWIAMY☺