sobota, 27 maja 2023

Kozie Grzbiety i szczyt Krakonos w Karkonoszach (Czechy)

Jedyna skalna grań w Karkonoszach.

Dzisiaj zgodnie z planem jedziemy do Szpindlerowego Młyna. Choć w linii prostej do tego czeskiego miasteczka mamy nieco ponad 20 kilometrów, droga prowadzi wokół Karkonoszy, w efekcie czego otrzymujemy dystans cztery razy dłuższy. Na miejsce dojeżdżamy jednak całkiem szybko i sprawnie. Pierwszy, krótki przystanek robimy na tamie nad rzeką Łabą. To jakieś trzy kilometry od centrum Szpindlerowego Młyna. Obiekt powstał w latach 1910 - 1916, w celu zabezpieczenia przed powodziami, które pod koniec XIX wieku nawiedzały Karkonosze i okoliczne tereny. Co ciekawe, to właśnie tutaj uruchomiono w 1994 roku pierwszą na Łabie elektrownię wodną.






Jedziemy dalej wzdłuż brzegów sztucznego zbiornika, utworzonego w wyniku budowy tamy. Tak dojeżdżamy do Szpindlerowego Młyna, gdzie zatrzymujemy się na jednym z dużych parkingów oznaczonych jako P2 - Hromovka. Całodzienny bilet parkingowy kosztuje aktualnie 190 koron czeskich. Jeszcze zmiana butów, plecaki na plecy, kije w ręce i jesteśmy gotowi do wyruszenia na szlak. Na początek idziemy wzdłuż głównej ulicy w poszukiwaniu tego, oznaczonego kolorem czerwonym. To on będzie naszym przewodnikiem... przynajmniej na początku 😉.


Mijamy dobrze już nam znane 👉z poprzedniej wędrówki tereny nad rzeką Łabą. Podchodzimy również do rzeźby św. Jana Nepomucena przy Białym Moście.



Przy Białym Moście wkraczamy na czerwony szlak. Jeszcze krótki odcinek po płaskim, po czym odbijamy w boczną uliczkę w lewo i zaczynamy od pierwszego podejścia, i to od razu bardzo stromego. Dobrze znamy również ten odcinek szlaku, wiodący koło kapliczki, z jesiennej wędrówki do schroniska Bile Labe. Dzisiaj jednak nasz cel jest zupełnie inny i po osiągnięciu Drevarskiej cesty skręcamy w prawo, trzymając się niezmiennie znaków koloru czerwonego. Zanim jednak zaczniemy wspinać się asfaltową drogą, podchodzimy na punkt widokowy, by zerknąć na Wielki Szyszak. Ostały się na nim jeszcze liczne płaty śniegu.






Asfaltową drogą dochodzimy niebawem do krzyżówki szlaków. Czerwony odbija nieco w lewo. Towarzyszący nam od Drevarskiej cesty szlak zielony skręca w prawo. Natomiast najbardziej w lewo rozpoczyna się szlak żółty. To Judeichova cesta, której śladem ruszamy dalej. Kolor szlaku się zmienił. Zmieniło się również podłoże, bo z asfaltu zeszliśmy na leśną, nieutwardzoną drogę. Nie zmieniło się jedynie to, że cały czas konsekwentnie nabieramy wysokości.



Wspinamy się zboczem Kozich Grzbietów. Wkrótce też pojawiają się pierwsze widoki na dolinę Dlouhego dolu. Widoczne są również zabudowania ośrodka narciarskiego Svaty Petr.




Idąc dalej żółtym szlakiem mijamy lawiniska. Łatwo je rozpoznać po połamanych drzewach i kamienistych gołoborzach. To niezwykle niebezpieczny odcinek szlaku w okresie zimowym, przez co jest on zamykany na ten czas.


Wspinamy się coraz wyżej ponad dno Dlouhego dolu. Po naszej prawej stronie, po przeciwnej stronie doliny, widzimy szczyt Stoh o wysokości 1320 metrów nad poziomem morza. Póki co jest trochę wyższy od wysokości, na której my jesteśmy, jednak niebawem to się zmieni.



Nasz żółty szlak doprowadza nas z powrotem do czerwonego, którym szliśmy początkowo. On cały czas towarzyszył nam, biegnąc równolegle nieco niżej zboczami Kozich Grzbietów. Wyszliśmy ponad górną granicę lasu. Ostały się już jedynie pojedyncze wyższe drzewa. Szczyt Stoh pozostał za naszymi plecami, za to przed nami wyłania się powoli Lucni hora.



Mierząca 1555 metrów nad poziomem morza Lucni hora, to najwyższy szczyt Czech leżący w całości na terenie tego kraju. To również drugi pod względem wysokości szczyt całych Karkonoszy, oczywiście po najwyższej w tym paśmie Śnieżce (1603 m n.p.m.). Niestety na Łączną Górę, bo tak brzmi polska nazwa tego szczytu, nie prowadzą żadne szlaki.


Odwróćmy się jeszcze, by spojrzeć na cudowny widok jaki mamy za plecami. Teraz Lucni hora robi wrażenie swoim ogromem. Za to będący daleko już w tyle Stoh, nie wygląda z tej perspektywy tak groźnie. Punkt siedzenia (w tym wypadku miejsce obserwacji) zmienia punkt widzenia 😁.


Ostatni odcinek czerwonego szlaku to kilka metalowych stopni do pokonania, trochę podejścia skalistą ścieżką i niebawem osiągniemy szczyt Kozich Grzbietów.






Ostatecznie dochodzimy na wysokość 1422 metrów nad poziomem morza. To Kozi hrbety, czyli Kozie Grzbiety po polsku. Zanim pójdziemy dalej w kierunku schroniska Lucni Bouda, podchodzimy na punkt widokowy na szczycie Krakonos. Krótki szlak podejściowy oznaczony jest symbolem czerwonego trójkąta.


Ciekawi widoków odwracamy się. I tu ogromne zaskoczenie, bo pięknie widać... Śnieżkę. W jej kierunku niebawem pójdziemy.



Najpierw jednak dochodzimy na szczyt Krakonos o wysokości 1422 metry nad poziomem morza. Jego polska nazwa to Karkonosz. Dalej zaczyna się grań Kozich Grzbietów, jedyna tego typu formacja skalna w Karkonoszach. Dalej iść już nie wolno, choć dawniej wiódł tamtędy szlak pieszy. Został jednak zlikwidowany ze względu na bezpieczeństwo turystów i ochronę przyrody. Pozostaje nam dzisiaj jedynie, albo aż, nacieszyć oczy wspaniałą panoramą, jaka rozpościera się z Karkonosza. A ta jest naprawdę rozległa. Cała majestatyczna Dolina Łaby i otaczające ją góry prezentują się przed nami.



Dzisiejsza przejrzystość powietrza pozwala na całkiem dobre obserwacje. Nad Śnieżnymi Kotłami doskonale widoczna jest Stacja RTV. W oczy rzuca się zwłaszcza intensywnie czerwony kolor dachu budynku. Po wytężeniu wzroku dostrzegamy również pomnik niemieckiego cesarza Wilhelma I na szczycie Wielkiego Szyszaka (1509 m n.p.m.).


Wiedziemy wzrokiem nieco na prawo od Śnieżnych Kotłów. Tu widoczne są grupy skalne na grzbiecie Karkonoszy. To Czeskie Kamienie (1417 m n.p.m.) i Śląskie Kamienie (1414 m n.p.m.). Dalej szlak schodzi w dół, w kierunku Przełęczy Karkonoskiej.


Wracamy wzrokiem na drugą stronę Łabskiej Doliny. Tu wyraźnie widać olbrzymi budynek schroniska Labska bouda.


Na lewo od niego wzniesienia Harrachovy kameny i Kotel. Tu przypominamy sobie cudowną, 👉sierpniową wędrówkę, podczas której zdobyliśmy pierwszy ze szczytów. Och, jak pięknie kwitły wówczas wrzosy 😍.


A w dole, w leśnej gęstwinie, dostrzegamy zielonkawy dach budynku. To schronisko Bouda u Bileho Labe. Tam byliśmy całkiem niedawno, bo 👉jesienią ubiegłego roku.


Naprawdę przepiękne widoki. Ale te są nie tylko na Dolinę Łaby. Po przeciwnej stronie pięknie prezentuje się Śnieżka, w kierunku której będziemy kontynuować naszą wędrówkę. Na podziwianiu panoram zeszło trochę czasu, trzeba ruszać dalej.




Wędrówkę kontynuujemy idąc zgodnie ze wskazaniami czerwonego szlaku. Niebawem dochodzimy do źródełka. W tym miejscu znajdowała się dawniej Rennerova bouda. Ta jednak spłonęła w 1938 roku. Choć podjęto się odbudowy, plany zniweczyła II wojna światowa. Ostatnie pozostałości po pożarze rozebrano w 1950 roku.


Idziemy dalej. Około 300 metrów przed Schroniskiem Lucni Bouda dostrzegamy po lewej naszej stronie kamienny pomnik. Znajduje się jakieś 80 metrów od szlaku, jednak nie prowadzi do niego żaden szlak. A z racji, że jesteśmy na terenie parku narodowego, na dziko podejść nie możemy. Z tej perspektywy niewiele widać, jednak znaleźliśmy informację, że to obelisk poświęcony Franzowi Friesowi. Ten 24-latek zginął tu 2 marca 1903 roku. Niestety niewiele więcej wiadomo o tym człowieku, nie jest również znana przyczyna jego śmierci, ani co tak naprawdę tu robił.


Szlak czerwony doprowadza nas w końcu do Lucni Boudy. To jedno z najstarszych karkonoskich schronisk, którego początki datuje się na XVI wiek.



W Lucni Boudzie robimy przerwę regeneracyjną. Jednak nie skorzystamy z tutejszego bufetu, gdyż skutecznie odstrasza nas kolejka osób oczekujących na wejście do sali. Za to mamy okazję spojrzeć na Śnieżkę z jeszcze innej perspektywy... z okna toalety 😂.




Przed budynkiem schroniska znajduje się ciekawy kamień. Choć byliśmy tu już wiele razy, jakoś zawsze umykał naszej uwadze. A warto mu się przyjrzeć, bo skrywa wielką historię. Upamiętnia dawną granicę pomiędzy czterema posiadłościami ziemskimi wielkich rodów: Czerninów-Morzinów, Harrachów, Schaffgotschów oraz Aichelburgów.


Zostawiamy zabudowania Lucni Boudy za plecami i trzymając się nadal czerwonego szlaku idziemy w kierunku kolejnego schroniska. Po lewej towarzyszy nam cały czas widok na najwyższy szczyt Karkonoszy i całych Sudetów, Śnieżkę.



W kilka minut dochodzimy do metalowego krzyża. Ten poświęcony jest Jakubowi Rennerovi, dawnemu właścicielowi Lucni Boudy, który 11 kwietnia 1868 roku zginął w tym miejscu w zadymie śnieżnej. Jak niewiele brakowało mu do bezpiecznego schronienia. Dom był zaledwie 300 metrów dalej.


Od Lucni Boudy, jak to w Czechach często bywa, prowadzi nas asfaltowa droga. Wspinamy się zboczami Lucni hory, przez co ponownie nabieramy wysokości. Z tej perspektywy dostrzegamy, położone u stóp Śnieżki, polskie Schronisko Dom Śląski. A czeska Lucni Bouda robi się coraz mniejsza.




Tak osiągamy najwyższy punkt dzisiejszej wycieczki. Znajdujemy się na wysokości 1509 metrów nad poziomem morza, koło kapliczki stanowiącej coś na wzór symbolicznego cmentarza ludzi gór. Swoje upamiętnienie znaleźli tu wszyscy ci, którzy byli związani z Karkonoszami i pozostali w nich na zawsze.




Zostawiamy miejsce pamięci za naszymi plecami i południowymi stokami Lucni hory schodzimy w kierunku schroniska Vyrovka. Choć mamy końcówkę maja, na tym odcinku szlaku zalega jeszcze sporo śniegu. To pozostałość po słynnych tunelach, które powstają tu pod koniec zimy, podczas odgarniania drogi dojazdowej do Lucni Boudy. Musimy tu kiedyś przyjść w tym okresie i zobaczyć te wielometrowe ściany śniegu!



Po naszej lewej stronie dostrzegamy szczyt Cernej hory (1299 m n.p.m.). Ten charakterystyczny, bo "ozdobiony" wieżą telewizyjną wierzchołek zdobyliśmy 👉w lipcu ubiegłego roku.






Śniegu dużo, ale wiosna i tutaj nie daje za wygraną. Pięknie kwitnąca sasanka alpejska towarzyszy nam w wędrówce.


Około trzystu metrów przed schroniskiem Vyrovka znajduje się punkt widokowy z panoramą na Kozie Grzebiety. Ta jednak nie robi na nas większego wrażenia, bo dużo ładniejszą mieliśmy z Krakonosa.




Schronisko Vyrovka tylko mijamy, wstępując jedynie na podbicie naszych książeczek GOT. Idziemy dalej czerwonym szlakiem. Po lewej stronie mamy nieustannie widok na Cerną horę. Z pewnej odległości możemy dokładnie zobaczyć jak wielkie połacie śniegu zalegają jeszcze na stokach Lucni hory.



Tak dochodzimy do Chaty na Rozcesti i kawałek dalej do Dvorskej boudy. W obu przybijamy kolejne pieczątki i ruszamy dalej zgodnie ze wskazaniami czerwonego szlaku.



Wszystkie schroniska praktycznie mijamy, bo za cel obraliśmy Klinovke. Tam zrobimy dłuższą przerwę. By jednak dojść do Klinovki, około 700 metrów za Dvorską boudą, skręcamy ostro w prawo, zmieniając kolor szlaku na żółty.



Żółty szlak doprowadza nas do zielonego, którym w kilka minut dochodzimy do niezwykle malowniczej polany Klinove Boudy. Tu wypasają się krowy rasy Highland, których zaraz... spróbujemy 🙈. Zanim jednak posiłek, cieszymy oczy piękną panoramą. Dawniej wiele miejsc w Karkonoszach tak wyglądało, bo góry te słynęły z wypasu bydła. Choć były to pewnie inne rasy niż tutejsza szkocka rasa wyżynna, widok zapewne był podobny.








Udajemy się do położonej na wysokości 1227 metrach nad poziomem morza Boudy Klinovka, gdzie zasiadamy wygodnie na tarasie i zamawiamy pyszne dania. Choć chcieliśmy spróbować steka, ten okazał się dzisiaj niedostępny. Wybraliśmy więc tradycyjny, czeski gulasz, ale zrobiony z mięsa krów Highland. W tak cudownych okolicznościach przyrody, co by nie było na talerzu, pewnie smakowałoby i tak wyśmienicie. Z perspektywy tarasu mamy również niepowtarzalną okazję na przypatrzenie się krowim zachowaniom. Choć spodziewaliśmy się tutaj tłumów, to jednak położenie schroniska z dala od głównych szlaków, powoduje, że mamy tu dzisiaj ciszę i spokój.







Najedzeni i napojeni, wypoczęci i zrelaksowani, jesteśmy gotowi do dalszej wędrówki. Zostawiamy za plecami niezwykle malowniczo usytuowany obiekt i trzymając się teraz szlaku koloru zielonego rozpoczynamy długą drogę powrotną do Szpindlerowego Młyna. Przed nami jakieś 8 kilometrów marszu.





Zabudowania na polanie Klinove Boudy robią się coraz mniejsze, co oznacza ni mniej, ni więcej, że my jesteśmy coraz dalej. Na prawo od nich pojawiała się inna polana, Friesovy Boudy. To również ostatni moment, kiedy widzimy wieżę telewizyjną na szczycie Cernej hory.




Dochodzimy do Boudy na Plani, skąd zgodnie z przebiegiem szlaku zielonego, zboczami góry Hromovka (1031 m n.p.m.) schodzimy w kierunku widocznych już zabudowań Szpindlerowego Młyna. Teraz wyjaśniła nam się nazwa parkingu, na którym stoimy - Hromovka 😁.






Szlak zielony, do którego dołączył kawałek wcześniej kolor niebieski, doprowadzają nas z powrotem do centrum Szpindlerowego Młyna. Przekraczamy Białym Mostem rzekę Łabę i wracamy na parking do samochodu. Jest już kilka minut po godzinie 19, a przed nami jeszcze niemal dwugodzinny powrót do Jeleniej Góry. Przydałby się tunel pod Karkonoszami, byłoby znacznie szybciej 😁.



POZDRAWIAMY