niedziela, 11 czerwca 2023

Z Reykjaviku do Akureyri (Islandia)

Islandia - dzień 1. 
Wodospady, wrzące źródła i tradycyjne budownictwo, czyli zaczynamy naszą przygodę!

W miniony czwartek zaczęliśmy długi, bo ponad dwutygodniowy urlop. Rozpoczął się dla nas bardzo nietypowo, bo... bez konkretnego planu na jakiś wyjazd. Co prawda myśleliśmy o podróży do Islandii, Norwegii, może Portugalii? Był też pomysł odwiedzenia kolejnych miejsc w Polsce. Jednak nie mieliśmy nic wykupionego, ani nawet zarezerwowanego. Bardzo spontaniczna decyzja zapadła o godzinie 1 w nocy ze środy na czwartek. Wtedy właśnie wykupiliśmy wycieczkę do Islandii. Czasu na przygotowania nie było dużo. Czwartek to święto Bożego Ciała i wszystko zamknięte. Pozostał jedynie piątek, bo w sobotę już wyjazd. A chcieliśmy kupić przede wszystkim dobre kurtki przeciwdeszczowe, bo na Islandii deszczu nie można się spodziewać - tam to pewniak! Na szczęście czasu wystarczyło na wszystko i w sobotę z rana rozpoczęliśmy kilkuetapowy przejazd do Keflaviku, islandzkiego miasta, gdzie znajduje się międzynarodowy port lotniczy. Tam rozpocznie się nasz objazd po wyspie.

RUSZAMY W DROGĘ


Z Poznania pociągiem do Warszawy. Tu mała zmiana, bo z uwagi na remonty dojechaliśmy do Warszawy Gdańskiej, a nie jak zazwyczaj do Warszawy Zachodniej, czy Centralnej. Na szczęście przez Warszawę Gdańską również przejeżdża linia Szybkiej Kolei Miejskiej S2, którą w mgnieniu oka dojeżdżamy na lotnisko.


Lotnisko Chopina w Warszawie to miejsce, gdzie zjedliśmy ostatni przed wylotem polski obiad, po czym wzbiliśmy się w powietrze, by po około 4 godzinach lotu wylądować szczęśliwie w Keflaviku. Jesteśmy w Islandii, najdalej na zachód położonym kraju europejskim! Ze względu na różnicę czasu między Polską i Islandią, cofamy zegarki o dwie godziny. Tym samym robi się drugi raz dziś dla nas północ, a tu... wciąż jasno. O tej porze roku panują białe noce, przez co zmrok na Islandii nie zapada wcale. Jeszcze szybki przejazd do hotelu w stolicy kraju, Reykjaviku, i w końcu możemy trochę odpocząć po trudach całego dnia.


Sobota była długim i męczącym dniem. Niestety z racji późnego przylotu noc była bardzo krótka. Ale nie przyjechaliśmy tu spać, tylko zwiedzać. Więc dzisiaj, kilka minut po godzinie 8 ruszamy w pierwszy etap naszego objazdu dookoła wyspy.
Islandia przywitała nas gęstymi chmurami. Jednak tutaj to żadna nowość, a pogoda potrafi zmienić się wielokrotnie w ciągu dnia i to w kilka minut. Ruszamy główną i jedyną autostradą numer 1, która prowadzi wokół całego kraju. To jedna z niewielu tutaj asfaltowych dróg. Nie licząc krótkich odcinków łączących autostradę z większymi miastami położonymi na wybrzeżu, cała wewnętrzna część Islandii, zwana Interiorem, nie posiada utwardzonych dróg. Tam wszystkie szlaki są szutrowe i by się po nich poruszać, trzeba dysponować naprawdę dobrymi, podwyższanymi samochodami z napędem na cztery koła.



Wśród niezwykle malowniczych i iście surowych widoków podążamy w kierunku pierwszego celu - wodospadów. Im dalej odjeżdżamy od Reykjaviku, tym zza chmur widać coraz więcej błękitnego nieba. To dobra wróżba na dzień dzisiejszy. Nie chwalmy jednak dnia przed zachodem słońca... zwłaszcza na Islandii 😉.



WODOSPADY HRAUNFOSSAR i BARNAFOSS


Dojeżdżamy do doliny rzeki Hvita, gdzie znajduje się Wodospad Hraunfossar. Jego źródła zlokalizowane są pod otaczającymi całą dolinę polami lawowymi o nazwie Hallmundarhraun. Stamtąd, serią długich na kilkaset metrów kaskach, spływają do rzeki Hvita. Przepięknie 😍. Jeśli takim widokiem zaczyna się nasz tygodniowy objazd po wyspie, to co będzie dalej?!






Podchodzimy na drugi punkt widokowy nad rzeką Hvita, by z tej perspektywy spojrzeć na Hraunfossar i jeszcze jeden znajdujący się tu wodospad. A mowa o Barnafoss, kilkustopniowej kaskadzie, której łączna wysokość wynosi 9 metrów. Tu woda jest naprawdę wzburzona.





Dawniej zastygła lawa stworzyła nad wzburzonymi wodami Barnafoss naturalny skalny most. Dziś już go nie zobaczymy. Z tym faktem związana jest pewna legenda. Otóż pod nieobecność rodziców w domu, na most przyszły pobawić się dzieci. I tu ślad po nich zaginął. Matka, domyślając się, że musiały spaść do wody i utopić się, kazała most zniszczyć, by nigdy więcej nikomu nie przytrafiła się taka tragedia.
A my wracamy do autokaru i ruszamy w dalszą drogę. Przed nami krótki przejazd do Deildartunguhver.


WRZĄCE ŹRÓDŁA


Deildartunguhver to baseny geotermalne z wrzącą wodą. Islandia kojarzy nam się z zimnem i lodowcami. Stąd pochodzi również jej nazwa "Iceland", co w dosłownym tłumaczeniu znaczy "wyspa lodu". Jednak Islandia to również wyspa ognia. Znajdują się tutaj jedne z najpotężniejszych na świecie wulkanów. I o ile na powierzchni ziemia jest chłodna, przez długie miesiące zmarznięta, to pod powierzchnią wszystko buzuje i się gotuje. Tu mamy tego najlepszy przykład. Całą okolicę spowija gęsta para wodna. A wypływająca z podziemi woda dosłownie bulgocze, jak podczas gotowania w garnku.




  


Teraz przed nami nieco dłuższy przejazd do Blönduós. W tym czasie będziemy mogli podziwiać kolejne malownicze panoramy, które nieustannie towarzyszą nam w drodze. Krajobraz, podobnie jak pogoda tutaj, jest bardzo zmienny. Zielone łąki, na których masowo pasą się islandzkie owce, dużo cieków wodnych i rzek, i w jednej chwili wszystko znika na poczet wulkanicznej lawy.





Niebawem przemija lawa i wracamy do bardziej sielskich widoków.




RZEKA BLANDA


Blönduós to miejscowość w północno-zachodniej Islandii, w której robimy krótką przerwę w podróży. Położona u ujścia rzeki Blanda do wód Oceanu Atlantyckiego, ma niezwykle malownicze usytuowanie.






Dojeżdżając do Blönduós osiągnęliśmy północne rejony wyspy. Teraz, wzdłuż fiordów, będziemy kierować się w stronę wschodniego wybrzeża. W międzyczasie pogoda zrobiła jak za przysłowiowy milion $$$. Chmury zniknęły całkowicie, a nad naszymi głowami jest tylko błękit nieba i pięknie świecące słońce. Oby taka pogoda utrzymała się jak najdłużej! Północ Islandii jest bardzo piękna i malownicza, o czym niebawem będziemy mogli się przekonać.






DOMY Z DARNI


Kolejny przystanek robimy w Glaumbær Farm & Museum, gdzie zapoznamy się z tradycyjnym budownictwem. Dzisiaj Islandię możemy uznać za bogatą wyspę, jednak jeszcze sto lat temu sytuacja wyglądała zupełnie inaczej.


W XVIII i XIX wieku ludność Islandii mieszkała w domach wybudowanych z darni. Były to drewniane budynki, których ściany i dach wypełniano darnią, co miało izolować od zimna. To typowy przykład tradycyjnej architektury islandzkiej.


Farma, na której aktualnie się znajdujemy zamieszkana była do 1947 roku. Co jednak należy zaznaczyć, było to domostwo zamożnego gospodarza. Biedniejsza większość mieszkała w znacznie uboższym standardzie.




Jednak i w takich domach z darni znajdowało się wszystko, co ludziom było niezbędne do życia. Była kuchnia, spiżarnia, mleczarnia, kuźnia, a nawet pokoje gościnne. Ciekawie brzmi nazwa pomieszczenia tłumaczona jako "strefa relaksu" 😁. A to po prostu pomieszczenie, w którym skupiało się życie rodzinne. Tu pracowano, jedzono i spano.









Na terenie kompleksu muzealnego Glaumbær Farm & Museum, obok tradycyjnych domów z darni, znajdują się jeszcze dwa drewniane budynki, zwane Gilsstofa i Áshús. W tym pierwszym odtworzono wnętrze XIX-wiecznego salonu. Drugi ukazuje styl budownictwa, jaki nastąpił po darniowych domach. Tu również znajduje się niewielka kawiarenka.





Ale miejsce to ma jeszcze jedno historyczne znaczenie. W XI wieku mieszkał tu Snorri Þorfinnsson. Prawdopodobnie jest on pierwszym europejskim dzieckiem, które urodziło się na kontynencie amerykańskim. Przyszedł na świat w czasie, gdy jego rodzice eksplorowali amerykańską ziemię. Ale jak to możliwe, skoro zawsze uczono nas, że Amerykę odkrył Krzysztof Kolumb i to niemal pięć wieków później?
Otóż to jedno z największych kłamstw historii! Tak naprawdę Amerykę odkryli wikingowie i co najważniejsze dokładnie opisali te fakty w swoich Sagach. Matka Snorriego, Guðríður Þorbjarnardóttir, była wdową po Þorsteinnie. Ten z kolei był synem Erika Rudego i zarazem bratem Leifa Szczęściarza. A to właśnie ci wielcy wikingowie odkryli Amerykę. Wydarzenia te upamiętnia specjalna rzeźba, przedstawiająca matkę i małego Snorriego na statku wikingów.
Na terenie muzeum znajduje się również kościół. Świątynia wybudowana w 1926 roku stanowi nawiązanie do pierwszego kościoła, który ponoć miał tu wybudować przed wiekami Snorri Þorfinnsson.



Zaznajomieni z kilkoma faktami z historii Islandii ruszamy w dalszą drogę. Przed nami przejazd do Akureyri, miejscowości w pobliżu której będziemy dzisiaj nocować. Za oknem krajobraz zrobił się bardziej górzysty. To kolejna odsłona malowniczych, islandzkich widoków.












MIASTO AKUREYRI


Dojeżdżamy do Akureyri. Choć zamieszkuje je tylko około 18 000 mieszkańców, to jedno z największych miast na terenie Islandii. Jednak trzeba mieć na uwadze, że wszystkich Islandczyków jest około 350 000, z czego zdecydowana większość mieszka w stolicy kraju, Reykjaviku i okolicach. Miasto położone jest malowniczo nad wodami fiordu Eyjafjörður. Poza typowo skandynawską, kolorową zabudową, jednym z ważniejszych tu zabytków jest protestancki kościół Akureyrarkirkja.


Usytuowana na wzgórzu świątynia wybudowana została w 1940 roku. Jej projektantem jest Guðjón Samúelsson, twórca słynnego kościoła Hallgrímskirkja w Reykjaviku. To największe dzieło zobaczymy po zakończeniu objazdu i powrocie do stolicy. A dzisiaj mniej spektakularny obiekt powstały ręką tego artysty.





No właśnie, mówimy o typowej, skandynawskiej zabudowie miasta Akureyri. A czy Islandia należy w ogóle do Skandynawii?
I tak, i nie. Z jednej strony mówiąc Skandynawia, mamy na myśli kraje leżące tylko na Półwyspie Skandynawskim. Jednak kulturowo, a także w literaturze i sztuce do krajów skandynawskich zalicza się również Islandię, a nawet Grenlandię, Wyspy Alandzkie i Wyspy Owcze. Tak szeroki zakres wyznaczyła już wieki temu mitologia nordycka. Co więcej, te najdawniejsze teksty są dzisiaj niezrozumiałe dla współczesnego Norwega, czy Szweda. Ich języki ewoluowały na tyle, że nie potrafią rozczytać dawnych zapisów. Natomiast Islandczycy, z racji odizolowania na wyspie, nadal posługują się pierwotną wersją języka nordyckiego, dzięki czemu bezbłędnie rozczytują mitologię.
Po krótkim spacerze między tradycyjną zabudową podchodzimy na wybrzeże, by spojrzeć jeszcze na Eyjafjörður. To najdłuższy fiord na terenie Islandii, mający około 60 kilometrów długości. Jego wody łączą się bezpośrednio z opływającym wyspę od północy, Morzem Grenlandzkim.





Opuszczamy Akureyri, objeżdżamy fiord i z drugiego jego brzegu możemy teraz spojrzeć na całe miasto. Jedziemy do usytuowanego nad wodami Eyjafjörður Hotelu Natur.


Po zameldowaniu się i szybkim odświeżeniu idziemy na obiadokolację. A po niej nie uśmiecha nam się iść spać. Choć zbliża się godzina 21, słońce cały czas wysoko na niebie. Ale to nic dziwnego. Czerwiec to czas tak zwanych białych nocy, kiedy słońce nie zachodzi w ogóle. Idziemy więc na spacer nad brzeg fiordu. Najpierw jednak wspinamy się na hotelową wieżę widokową, by z tej perspektywy spojrzeć na przepiękną okolicę.







Choć aura i otaczające nas piękno przyrody nie sprzyjają pójściu spać, w końcu trzeba trochę odpocząć. Tym bardziej, że poprzednia noc była również bardzo krótka. Zasłaniamy okna kotarą, bo inaczej ciężko tu zasnąć, i żegnamy pierwszy dzień spędzony na islandzkiej ziemi. Za nami już ponad 400 przejechanych kilometrów. A jutro czekają na nas 👉kolejne atrakcje.


POZDRAWIAMY