sobota, 12 września 2020

Kłęby dymu nad Bieszczadami

Jeziorka Duszatyńskie i Chryszczata z Duszatyna.

Zgodnie z prognozami, wracamy dzisiaj do bezchmurnego nieba. W planie mamy długi dzień, więc jego realizację rozpoczynamy skoro świt. Ruszamy z Krzywego przez Cisną w kierunku Komańczy. Gdzieś między Krzywem a Dołżycą zalega nad drogą gęsty dym. Na naszych twarzach pojawia się uśmiech, gdyż wiemy, że retorty ruszyły. Jest szansa zobaczyć na własne oczy coraz rzadziej spotykany w Bieszczadach proces wypalania węgla drzewnego.
Pierwszy przystanek robimy kawałek za miejscowością Żubracze, skąd startowaliśmy na szczyt Wołosania, na parkingu pod wieżą widokową „Szczerbanówka”. Wchodzimy na taras widokowy spojrzeć na oświetlone porannym słońcem bieszczadzkie szczyty. A panorama stąd jest całkiem szeroka. Od zdobytych przez nas Beresta, Osiny i Hona po lewej, przez Smerek i całą Połoninę Wetlińską oraz Małe Jasło i Duże Jasło na wprost, na paśmie Hyrlatej po prawej kończąc.



Wracamy do samochodu i ruszamy w dalszą drogę. Zjeżdżamy ze Szczerbanówki w dół i z daleka widzimy zalegający nad drogą gęsty dym. Czas na kolejny przystanek. Takiej okazji przegapić nie możemy. Dymiące retorty!


Podjeżdżamy nieco bliżej do znaku o zakazie wstępu, gdyż teren jest prywatny. Niestety nikogo nigdzie nie widać ani nie słychać, więc nie decydujemy się na dalsze wejście. Na teraz musi wystarczyć spojrzenie z oddali.


Dojeżdżamy w końcu do Komańczy. Tu zjeżdżamy z głównej drogi w prawo, za znakiem kierującym do Duszatyna. Pierwotnie mieliśmy iść stąd pieszo, gdyż na wielu mapach droga ta oznaczona jest zakazem ruchu. Dopiero telefon wykonany wczoraj w czasie odpoczynku na polanie pod Magurą Stuposiańską do właścicieli baru w Duszatynie upewnił nas o możliwości bliższego dojazdu.
Przekraczamy granicę Karpat. Opuszczamy ich zachodnią część i wjeżdżamy do wschodniej. Tak naprawdę przez cały czas do tej pory wędrowaliśmy po Karpatach Wschodnich, opuściliśmy je tylko na chwilę w drodze do Komańczy.



Po kilku kilometrach jazdy częściowo asfaltową, a częściowo wykonaną z płyt betonowych drogą dojeżdżamy do Duszatyna. Na parkingu koło baru zostawiamy samochód i nie tracąc czasu ruszamy na szlak. A prowadził nas będzie dzisiaj czerwony Główny Szlak Beskidzki.



Początkowa wędrówka wiedzie szeroką leśną drogą. Pokonujemy niezauważalne przewyższenia. Po prawej mijamy próg skalny z małym wodospadem.




Dopiero po przekroczeniu potoku Olchowaty i wejściu w las rozpoczynamy właściwe podchodzenie. Pniemy się w górę aż dochodzimy do granicy Rezerwatu Przyrody Zwiezło.


Od czerwonej tablicy jeszcze krótkie podejście do pierwszego z uroczo położonych Jeziorek Duszatyńskich. Nad Jeziorem Duszatyńskim Dolnym robimy krótką przerwę na drugie śniadanie.




Niebawem ruszamy dalej. Ponownie wspinamy się coraz wyżej, aż wychodzimy przy Jeziorze Duszatyńskim Górnym. Ten akwen jest znacznie większy i bardziej malowniczy od niżej położonego sąsiada.



Nad brzegiem jeziora znajduje się pamiątkowy kamień poświęcony setnej rocznicy powstania Jeziorek Duszatyńskich oraz 50-tej rocznicy powstania Rezerwatu Zwiezło. Obok stoi tablica, z której możemy dowiedzieć się niezwykle ciekawej historii powstania tego miejsca.




Za znakami szlaku czerwonego ruszamy dalej. Okrążamy jezioro i na jego drugim brzegu, po minięciu miejsca śmierci leśnika, rozpoczynamy ponowne podchodzenie. 







Dochodzimy do Cmentarza Wojennego z lat 1914-1915. Stąd jeszcze kawałek na szczyt.




Szlak wypłaszcza się i po chwili osiągamy cel naszej wędrówki. Chryszczata o wysokości 997 m n.p.m. zdobyta! Nie możemy się oprzeć aby nie nazwać Chryszczatej "górą policyjną" 😁.
Oprócz tablicy informacyjnej, na której widnieje nazwa szczytu i szlakowskazy, na szczycie znajduje się również betonowy obelisk i drewniany krzyż. Widoków brak.



Po krótkim odpoczynku jesteśmy gotowi do drogi powrotnej. Niestety z racji bardzo słabo rozwiniętej komunikacji, musimy wracać tą samą drogą z powrotem do Duszatyna. Nie lubimy tak chodzić, ale cóż… niekiedy nie ma innego wyjścia.
Schodzimy z Chryszczatej, mijamy znane nam już Jeziorka Duszatyńskie, dochodzimy do szerokiej leśnej drogi i ostatecznie wychodzimy koło przydrożnego krzyża w Duszatynie.


W Barze „Dusza Jeziorek” zamawiamy pierogi z sarniną i skwarkami, zasiadamy wygodnie w cieniu przy drewnianym stoliku i po chwili zajadamy pyszne danie 😋.


Dawniej dojeżdżała tu kolejka wąskotorowa. Przypominamy sobie, że faktycznie przechodziliśmy przez zarośnięte tory. Oj, jakby ona ułatwiła poruszanie się po Bieszczadach, gdyby dzisiaj istniała!


Najedzeni i zregenerowani chwilą odpoczynku ruszamy w drogę powrotną. Ponownie opuszczamy Karpaty Wschodnie, meldując się na chwilę w Karpatach Zachodnich.


Dojeżdżamy do głównej drogi w Komańczy, gdzie kierujemy się jeszcze kawałek na północ do Schroniska PTTK im. Ignacego Zatwarnickiego, celem przybicia pieczątek w naszych książeczkach GOT. Niestety w duszatyńskim barze stempel nie był dostępny, a chcemy jakoś potwierdzić nasz pobyt tutaj.


Po krótkiej wizycie w schronisku nie opuszczamy jeszcze Komańczy. Będąc tutaj nie możemy podarować sobie wizyty w przepięknej Cerkwi Opieki Matki Bożej. Co prawda byliśmy tu już podczas naszego ostatniego pobytu w Bieszczadach w 2014 roku, jednak wówczas nie udało nam się wejść do środka. Mamy nadzieję, że teraz będzie inaczej. A po drodze mijamy prezentację jak dawniej wyglądał transport drewna kolejką wąskotorową po Bieszczadach.


Cerkiew Opieki Matki Bożej w Komańczy to stosunkowo nowy obiekt. Dzisiaj możemy tak powiedzieć, gdyż to co widzimy to efekt odbudowy przeprowadzonej w latach 2008-2010, po pożarze do jakiego doszło 13 września 2006 roku. Jedyne co ocalało z wielkiego pożaru to dzwonnica i przycerkiewne drewniane krzyże.



Ku naszej wielkiej uciesze cerkiew jest otwarta. Co więcej w środku jest przewodnik, który chętnie udziela odpowiedzi na nasze pytania.




Po pierwotnym budynku pozostały jedynie spalone drewniane belki i fotografie.


W przycerkiewnym sklepiku zaopatrujemy się jeszcze w pamiątki oraz przybijamy pieczątkę i ruszamy w drogę powrotną, jednak jeszcze nie do naszej kwatery w Krzywem. 
Najpierw zatrzymujemy się w jednym z gospodarstw, którego reklamę zauważyliśmy przy drodze, oferujących kozi ser. 


Na miejscu okazuje się, że możemy zaopatrzyć się również w mleko. I to nie tylko krowie, ale również kozie. Robimy zapasy niemal jak na zimę. Nie możemy się oprzeć aby na miejscu nie spróbować od razu pysznego, świeżego mleczka 😋.

Ruszamy dalej. Z głównej drogi nr 897 zjeżdżamy w lewo za znakami kierującymi do Smolnika. To nie jest ten słynny Smolnik, w którym znajduje się drewniana cerkiew. On jest między Ustrzykami Dolnymi, a Górnymi. Tutaj natomiast znajduje się schronisko, do którego mamy zamiar podejść.
Zjeżdżamy z wąskiej, asfaltowej drogi prowadzącej przez Smolnik za wskazaniem drewnianego znaku powieszonego na przydrożnym drzewie. Pokonujemy może 100 metrów dość wyboistej, gruntowej drogi. Dalej wiedzie ona stromo w górę po kamieniach. Tam już nie podjedziemy. Zostawiamy więc samochód na dość szerokiej polanie i dalszy odcinek pokonujemy pieszo. Szybko zyskujemy wysokość, a co za tym idzie piękne widoki.




Dochodzimy do budynku schroniska. Panuje tu cisza i spokój. Nie ma ludzi poza obsługą obiektu i parą siedzącą na zewnątrz przy stoliku.



Błogo tu i spokojnie. Aż trudno uwierzyć, że obok znajduje się pas startowy dla samolotów 😁.


Po przybiciu pieczątki w książeczkach GOT ruszamy w drogę powrotną do samochodu i jedziemy dalej.


Jedziemy i widzimy ponownie gęsty dym nad szosą. To znany nam już wypał drewna w Maniowie. Ponownie zjeżdżamy z drogi, może teraz uda się zobaczyć więcej.


Tym razem mamy szczęście 😄. Jest właściciel, który pozwala nam obejść retorty. Wokół czuć jedynie intensywny zapach palonego drewna. Gęsty, biały dym przysłania całą okolicę.









Wypalanie drewna na węgiel drzewny przez smolarzy to dzisiaj wymierający zawód. Coraz mniej w Bieszczadach można spotkać miejsc takich jak to. Dokumentacja nie tylko fotograficzna zrobiona, może kiedyś okaże się historyczną.
Dziękujemy za choć chwilę uczestniczenia w procesie wypału i ruszamy w dalszą drogę. Tym razem podjeżdżamy pod górę i ponownie zatrzymujemy się przy wieży widokowej „Szczerbanówka”.


Teraz, dla odmiany, oglądamy znane nam bieszczadzkie szczyty w promieniach zachodzącego słońca.



Nasyceni pięknymi widokami i zapachami z połaskotanymi kubkami smakowymi wracamy późnym wieczorem do naszej kwatery w Krzywem. Piękna gwiaździsta noc przed nami.



Parametry wędrówki do Schroniska nad Smolnikiem:
   Długość 2,2 km.      
      Czas przejścia 0:35 h.
         Suma przewyższeń 115 m.

POZDRAWIAMY

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz