Ciemniak, Krzesanica, Małołączniak i Kopa Kondracka - chyba najpopularniejszy kwartet Tatr Zachodnich.
Kolejny dzień z pobudką w
środku nocy. Zegarek pokazuje ponownie kilka minut po godzinie 3. Co to za
wakacje, na których trzeba tak wcześnie wstawać, pewnie nie jeden by zapytał 😁? Dla nas jednak cudowne, gdyż wczesne wstawanie oznacza ni mniej, ni więcej jak długą i
piękną wycieczkę.
No to ruszamy z zakopiańskiej
Harendy, gdzie mieszkamy do Kir. Tu swój początek ma Dolina Kościeliska.
Samochód zostawiamy na jednym z wielu tutaj parkingów (te tańsze są za wejściem
do doliny, jadąc od strony Zakopanego), zakładamy plecaki, kijki trekkingowe w
rękę i ruszamy na szlak.
Wędrówkę rozpoczynamy
zielonym szlakiem. W aplikacji zakupujemy on-line bilety wstępu do
Tatrzańskiego Parku Narodowego, co okazuje się słusznym posunięciem, gdyż o tej
godzinie kasa biletowa jest jeszcze nieczynna. Idziemy przez Wyżnią Kirę
Miętusią, która pokryta jest jeszcze porannymi mgłami. Mijamy doskonale nam
znaną bacówkę Bacy Józefa Słodyczki, w której kupujemy kilka oscypków do
zjedzenia na szlaku. Jak zawsze są pyszne 😋😋😋.
Dochodzimy
do potoku Kirowa Woda, gdzie znajduje się pierwsze w Dolinie Kościeliskiej rozwidlenie szlaków. Skręcamy w lewo, zmieniając szlak na kolor czerwony. Ten
poprowadzi nas aż do ostatniego szczytu Czerwonych Wierchów, na które zmierzamy.
W końcu zdecydowaliśmy się tam iść! Pomysł pojawił się podczas tatrzańskich wakacji
w 2013 roku i na realizację czekał aż do dnia dzisiejszego.
Wzdłuż
Kirowej Wody i dalej Miętusiego Potoku dochodzimy do mostku nad tym drugim.
Zgodnie ze wskazaniem szlakowskazu skręcamy w prawo, przechodzimy drewnianym
mostkiem i od tego momentu zaczynamy wspinać się na szczyty Tatr Zachodnich.
Od
samego początku szlak stromo prowadzi nas w górę. Za naszymi plecami wyłaniają
się pierwsze widoki. Szczyty już się zapalają😉. Wchodzimy północno-zachodnim
zboczem, więc póki co pozostajemy w cieniu.
W pewnym momencie dobiega nas wyraźny ryk. Po chwili znowu i znowu. To odgłosy byka jelenia, które to zwierzęta mają aktualnie okres godowy. Mamy wrzesień więc zaczęło się rykowisko. Potężne ryki towarzyszą nam jeszcze przez jakiś czas.
Szlak
czerwony doprowadza nas na Siodło pod Piecem, gdzie zostajemy i my oświeceni promieniami ostrego, porannego słońca. Przed nami wyłania się szczyt Giewontu. Jakże on inny z tej
perspektywy. W takich okolicznościach przyrody decydujemy się na dłuższą przerwę.
Tu zjemy drugie śniadanie.
Trochę
odsapnęliśmy podczas przerwy, jesteśmy zatem gotowi do kontynuowania wędrówki.
Wspinamy się dalej. Wyszliśmy już z lasu, teraz idziemy wśród bujnej
kosodrzewiny. Im wyżej wchodzimy tym górskiej sosny jest coraz mniej, a jej
miejsce zajmują głównie trawy.
Podchodzimy
na Chudą Przełączkę. W pewnym momencie odwracamy wzrok, a w dole dostrzegamy
idealnie prostą drogę w Dolinie Kościeliskiej. To Wyżnia Kira Miętusia. Stamtąd przyszliśmy.
Dochodzimy na Chudą Przełączkę
o wysokości 1851 metrów nad poziomem morza. Tu dobiega do nas szlak zielony,
którym szliśmy początkowo dnem Doliny Kościeliskiej. Prowadzi on do Schroniska
PTTK na Hali Ornak i dalej Doliną Tomanową również na Czerwone Wierchy.
Chuda Przełączka to wspaniały punkt widokowy na Tatry Zachodnie. W całej okazałości prezentuje się masyw Ornaku i Starorobociański Wierch, najwyższy szczyt w polskich Tatrach Zachodnich o wysokości 2176 m n.p.m. Zdobyliśmy go 👉22 czerwca 2019 roku.
Ruszamy dalej w górę. W
towarzystwie dwóch szlaków: czerwonego i zielonego wędrujemy Twardym Grzebietem
w kierunku pierwszego szczytu Czerwonych Wierchów.
Z daleka już go widzimy,
ale za nim go zdobędziemy trzeba przejść jeszcze przez Twardą Kopę (2026 m
n.p.m.). Widoki póki co niezmienne. Za nami w krajobrazie dominuje Starorobociański Wierch, a z lewej
szczyt Giewontu. A daleko, daleko w dole niewielkie z tej perspektywy
zabudowania Zakopanego.
W
drodze na Ciemniak, pierwszy szczyt należący do Czerwonych Wierchów zauważamy
potężne, skalne zbocze kolejnego ze szczytów – Krzesanicy. A ludzie ją
zdobywający wyglądają jak mróweczki 😁.
Po kilkugodzinnej wędrówce
osiągamy wreszcie szczyt Ciemniaka o wysokości 2096 metrów nad poziomem morza.
To pierwszy z czterech zaplanowanych na dzisiaj szczytów zaliczanych do
Czerwonych Wierchów. Tu kończy się zielony szlak, dalej poprowadzi nas ponownie
tylko czerwony.
No właśnie, a skąd ta nazwa
Czerwone Wierchy? Otóż wynika ona z roślinności, która porasta cały masyw. Sit
skucina, bo o niej mowa, to wysokogórska roślina porastająca masyw Czerwonych
Wierchów, która w okresie jesiennym przybiera rudawo-czerwoną barwę. Powoli już
widać jak czerwienieją szczyty.
Na Ciemniaku znajdujemy
kilka wygodnych kamieni, na których osłonięci od wiatru robimy sobie dłuższą
przerwę na posiłek.
Posileni
jesteśmy gotowi do dalszej wędrówki. Przed nami kolejny szczyt – Krzesanica,
której zbocza doskonale widoczne są z Ciemniaka.
Jak to
bywa w trakcie wędrówek szczytami, najpierw schodzimy w dół, by po chwili
rozpocząć ponowne wspinanie się na szczyt. Krzesanicę od Ciemniaka rozdziela Mułowa Przełęcz, którą musimy pokonać.
Tak też zdobywamy Krzesanicę,
mierzącą 2122 metry nad poziomem morza, najwyższy szczyt Czerwonych Wierchów.
Całą kopułę Krzesanicy wypełniają kopczyki ułożone z kamieni.
Krzesanica to czwarty z
tatrzańskich szczytów zaliczanych do odznaki Diadem Polskich Gór (obok
zdobytych już przez nas 👉Rysów, 👉Starorobociańskiego Wierchu i 👉Świnicy). Można
powiedzieć, że ten rejon polskich gór mamy w pełni zdobyty 💪😃.
Podczas
naszego pobytu na szczycie coraz gęstsze chmury przysłaniają okolicę i zaczyna
doskwierać coraz silniejszy wiatr. Nic tu po nas, czas ruszać dalej. Schodzimy
w kierunku trzeciego dzisiaj szczytu Czerwonych Wierchów.
Szlak
czerwony sprowadza nas z Krzesanicy na Litworową Przełęcz. Mamy stąd widok na
granicę Tatr Zachodnich i Wysokich. Chmury uchylają rąbka tajemnicy i widzimy
cały masyw począwszy od Kasprowego Wierchu, przez rozdzielającą Tatry Zachodnie
od Wysokich Przełęcz Liliowe, aż po dominujący w tej panoramie szczyt Świnicy.
Krzesanica
zostaje w chmurach.
Z
Litworowej Przełęczy wspinamy się na szczyt Małołączniaka, który niebawem
zdobywamy. To trzeci zaliczany do Czerwonych Wierchów, co ciekawe o identycznej
wysokości jak Ciemniak, czyli 2096 metrów nad poziomem morza. Na
szczyt Małołączniaka prowadzi również niebieski szlak z Doliny Małej Łąki przez Przysłop
Miętusi. Tam planujemy zejść, jednak nie z tego szczytu, a kolejnej Kopy
Kondrackiej.
No to ruszamy dalej. Przed nami ukryty nieco w chmurach ostatni szczyt Czerwonych Wierchów, Kopa Kondracka. W oddali znana nam już z Litworowej Przełęczy panorama na Kasprowy Wierch i schowaną teraz w chmurach Świnicę.
Schodzimy
ze szczytu Małołączniaka i w pewnym momencie chmury odsłaniają nasz kolejny cel,
czyli Kopę Kondracką.
Dochodzimy
do Małołąckiej Przełęczy, rozdzielającej szczyt Małołączniaka od Kopy
Kondrackiej. Chmury ponownie gęstnieją i to do tego stopnia, że ledwie widać nawet
tak bliski Giewont. Wchodzimy na szczyt.
Szlakiem
czerwonym zdobywamy ostatni szczyt zaliczany do Czerwonych Wierchów, najniższą,
bo mierzącą 2005 metrów nad poziomem morza Kopę Kondracką. Tu już byliśmy w 2013 roku, podczas wędrówki 👉z Kasprowego Wierchu na Giewont.
Na każdym kolejnym szczycie Czerwonych Wierchów było coraz więcej ludzi. Ale tutaj to już prawdziwy jarmark. Jednak kolejka na Kasprowy Wierch robi swoje i wielu po wjechaniu wędruje w tym kierunku. Nie zabawiamy zbyt długo na Kopie Kondrackiej.
Przed
nami już tylko schodzenie, coś czego nie lubimy najbardziej. Cel pośredni
widoczny daleko w dole. To Dolina Małej Łąki. Opuszczamy szlak czerwony, za
wskazaniami którego wędrowaliśmy przez ostatnie kilka godzin, zamieniając go na
kolor żółty.
A przed nami Kondracka
Przełęcz z wyraźnie widocznym szlakiem niebieskim prowadzącym tu z Kuźnic przez
Schronisko PTTK na Hali Kondratowej. Z takim widokiem robimy sobie przerwę na
zboczach Kondrackiej Kopy. Tu zdecydowanie słabiej wieje wiatr, przez co jest
nieco przyjemniej. Przygotowujemy nasze samoogrzewające się dania i po
kilkunastu minutach delektujemy się ciepłym obiadem.
W oczekiwaniu na posiłek
dostrzegamy długą kolejkę ludzi oczekujących na wejście na szczyt Giewontu. Oj,
dobrze, że my dzisiaj tam nie idziemy.
Dochodzimy do Kondrackiej Przełęczy. Dalej prosto, widziany przez nas wcześniej szlak niebieski prowadzi pod
krzyż na Giewoncie. My tymczasem skręcamy w lewo, dalej za wskazaniami szlaku
żółtego. Giewont zostaje z naszej prawej strony.
Początkowy
odcinek szlaku z Kondrackiej Przełęczy do Doliny Małej Łąki jest całkiem
wygodny. Z kamieni ułożone są raz równe, raz nieco mniej, stopnie. Gdzieś z oddali ponownie daje się słyszeć ryk jelenia.
Natomiast
im niżej tym gorzej. A już po wejściu do lasu to totalna tragedia. Kamienie są
tak wyślizgane i dodatkowo mokre, co znacznie spowalnia nasze zejście. Ale lepiej tak, za to bezpiecznie, niż byśmy mieli się połamać. Dużą pomocą okazują się tutaj kije trekkingowe! Nie raz i nie dwa ratują nas przed upadkiem.
Mając
już naprawdę serdecznie dość takiego zejścia, w końcu wychodzimy na szerokiej Wielkiej
Polanie w Dolinie Małej Łąki. Odwracamy wzrok by zerknąć na górę. Gdzieś
stamtąd przyszliśmy.
Dochodzimy
do krzyżówki szlaków w Dolinie Małej Łąki. Przebiega tędy oznaczona czarnym
kolorem Ścieżka nad Reglami i to za jej wskazaniami kontynuować będziemy naszą
wędrówkę. Opuszczamy zatem szlak żółty i odbijając w lewo idziemy w kierunku
Przysłopa Miętusiego.
Idąc
Ścieżką nad Reglami raz w dół, za chwilę pod górę osiągamy przełęcz Przysłop
Miętusi. Tędy przebiega niebieski szlak na Małołączniak, który spotkaliśmy na
szczycie.
My tymczasem idziemy dalej
czarnym szlakiem. Schodzimy w kierunku Doliny Kościeliskiej. Przed nią mijamy
znany nam z dzisiejszego poranka drewniany mostek nad Miętusim Potokiem. Teraz
nie wchodzimy na niego, a dalej wędrujemy czarnym szlakiem do doliny.
Wychodzimy na Wyżniej Kirze Miętusiej w Dolinie Kościeliskiej. Podchodzimy do
Bacówki Wyżnia Kira Miętusia, gdzie u Bacy Józefa Słodyczki zakupujemy solidną
porcję pysznych oscypków.
Wracamy na parking do samochodu i ruszamy w drogę powrotną na Harendę. Niestety kasa biletowa jest już zamknięta (rano była jeszcze zamknięta), przez co pieczątki Tatrzańskiego Parku Narodowego dzisiaj nie zdobędziemy. Dla pocieszenia przybijamy takową w naszych książeczkach GOT w jednej z restauracji w Kirach.
Dzień kończymy w karczmie na zakopiańskiej Harendzie, gdzie delektujemy się pyszną kaczuszką 😋.
W
końcu zrealizowaliśmy plan, który mieliśmy założony od wakacji 2013 roku. Wcześniej
zawsze coś stawało naprzeciw zdobyciu Czerwonych Wierchów, albo też
decydowaliśmy się na inne miejsca. Ale nareszcie się udało! Może pogoda nie
należała dzisiaj do tych wymarzonych, niemniej i tak było pięknie. A co
najważniejsze wszystko odbyło się bezpiecznie.
POZDRAWIAMY☺