czwartek, 26 grudnia 2024

Zimowy spacer Równią pod Śnieżką (Polska, Czechy)

Déjà vu, czyli ponownie w śnieżnej krainie.

Choć zaledwie trzy dni temu wróciliśmy z 👉Meksyku, już nas nosiło na kolejny wyjazd. Tak jakoś jesteśmy skonstruowani, że w czasie urlopu nie lubimy być w domu 😅. 
Wigilię Bożego Narodzenia spędziliśmy w gronie rodzinnym, ale już wczoraj, w pierwszy dzień Świąt, przyjechaliśmy do Jeleniej Góry. Nadal podtrzymujemy, że chcemy odpocząć po trudach wycieczki objazdowej po Meksyku, dlatego też spędzimy ten czas nie na zbyt męcząco. Dziś będzie spokojna i przyjemna wędrówka Równią pod Śnieżką.
Przyjechaliśmy do Karpacza na ulicę Olimpijską, gdzie znajduje się szereg parkingów usytuowanych w bliskiej odległości od wyciągu na Kopę. Oczywiście to parking płatny, a opłaty można dokonać w parkomacie lub z wykorzystaniem aplikacji, co jest zdecydowanie wygodniejsze. Opłaciło się trochę wcześniej wstać i przyjechać na kilka minut przed otwarciem kas. Nie dość, że znaleźliśmy bez problemu wolne miejsce postojowe, to i kolejka oczekujących na zakup biletu nie jest długa.


Bez długiego oczekiwania kupujemy łączone bilety na wjazd i zjazd, co jest tańszą opcją niż kupowanie ich osobno, i po chwili mkniemy w górę.



Wygodną, czteroosobową kanapą w kilka minut docieramy do górnej stacji wyciągu, usytuowanej na szczycie wysokiej na 1342 metry nad poziomem morza, Kopy. Czujemy jakbyśmy przenieśli się do zupełnie innego świata. Wszędzie wokół jest olśniewająco biało, podczas gdy na dole dominowały szarobure kolory.


Niestety od wielu już lat śniegu przez dłuższy okres możemy doświadczyć tylko w wyżej położonych partiach gór. Niższe szczyty, nie wspominając już o dolinach i nizinach, są czarne. Doskonale widać to na przykładzie 👉Krzyżnej Góry (654 m n.p.m.) i Sokolika (628 m n.p.m.), dwóch niezwykle charakterystycznych szczytów w Rudawach Janowickich.




Trochę czujemy się, jakbyśmy mieli deja vu. Dokładnie w tym samym miejscu i w takich samych okolicznościach przyrody byliśmy 👉trzy lata temu. Wówczas szliśmy do usytuowanego u stóp Śnieżki Schroniska Dom Śląski i później do położonej po czeskiej stronie Lucni Boudy. Dzisiaj zrobimy dokładnie... odwrotnie - najpierw schronisko czeskie, później polskie. Z widokiem na wysoką na 1603 metry nad poziomem morza Królową Karkonoszy, ruszamy czarnym szlakiem w kierunku Przełęczy pod Śnieżką.


Choć słońce wstało już jakiś czas temu, dopiero teraz wyłania się zza potężnej kopuły najwyższego sudeckiego szczytu. W oddali widać również położone u stóp Śnieżki Schronisko Dom Śląski.




Wszędzie wokół istna biała kraina. Pięknie to wygląda, zwłaszcza oświetlone promieniami porannego słońca. Widać jednak, że śniegu nie jest za dużo. Póki co nie zakrywa on kosodrzewiny, nie wspominając już o wyższych iglakach.






Czarnym szlakiem dochodzimy do Przełęczy pod Śnieżką. Tu spotykamy szlaki w kolorze niebieskim oraz czerwonym - Główny Szlak Sudecki im. Mieczysława Orłowicza. Gdybyśmy skręcili w lewo, to za chwilę doszlibyśmy do Domu Śląskiego. My jednak skręcamy w prawo, ku Spalonej Strażnicy. Śnieżka póki co zostaje za naszymi plecami.







Spalona Strażnica to usytuowane na głównym grzbiecie Karkonoszy rozdroże, na którym rozstajemy się ze szlakiem koloru niebieskiego. Ten odbija w prawo, schodząc dalej do Strzechy Akademickiej. My natomiast idziemy jeszcze kawałek zgodnie ze wskazaniem szlaku czerwonego.





Po przejściu zaledwie trzystu metrów rozstajemy się również ze szlakiem czerwonym. Naszym nowym przewodnikiem zostaje kolor żółty, za którego wskazaniami idziemy w stronę polsko-czeskiej granicy.


Śnieżka znajduje się teraz po naszej lewej stronie, za to po prawej dostrzegamy w oddali Jested. Ten wysoki na 1012 metrów nad poziomem morza szczyt położony jest w Sudetach czeskich i 👉zdobyliśmy go w lipcu 2021 roku.



Zbliżamy się do czeskiego Hotelu Górskiego Lucni Bouda, pierwszego celu na dzisiaj. W oddali nad budynkiem schroniska widoczna jest niewielka kapliczka położona na zboczach Lucni hory (1555 m n.p.m.). Tam również planujemy jeszcze dzisiaj się wspiąć.




Zanim jednak ruszymy w dalszą drogę wchodzimy do hotelu na śniadanie. Trzy lata temu nie udało nam się tu zjeść, gdyż kolejka oczekujących do restauracji była tak długa, że zrezygnowaliśmy. Dziś przyszliśmy zdecydowanie wcześniej, nim zdążyły tu dotrzeć tłumy głodnych turystów. W sali restauracyjnej siedzi zaledwie kilka osób, więc bez problemu znajdujemy wolny stolik. Ku naszemu zdziwieniu nie podchodzi do nas żaden kelner, bo jedzenie zamawia się tutaj... on-line 😁. Taka to niespodzianka i zmiana jednocześnie. I nie będzie wymówki, że ktoś nie ma internetu, bo hotel udostępnia bezpłatnie swoje WiFi.
Pełni obaw czy coś tu dzisiaj zjemy 😅 skanujemy umieszczony na stole kod QR, który przenosi nas do menu. Choć pora jeszcze wczesna i bardziej śniadaniowa, decydujemy się na danie obiadowe. Marta wybiera svickova na smetane, ja zaś tradycyjny czeski gulasz z knedlikami. I oczywiście pyszna oryginalna Kofola do tego 😋. A do domu bierzemy butelkę piwa Parohac, ważonego tutaj na miejscu.
No to trzeba jeszcze za to wszystko zapłacić. Są dwie możliwości: również on-line lub na terminalu przy wejściu do restauracji. Wybieramy opcję numer 2 i dosłownie po kilku minutach na naszym stole ląduje wszystko co zamówiliśmy.


Jedzenie było naprawdę pyszne 😋. Głód chyba na długo został zaspokojony, więc możemy ruszać w dalszą drogę. Odwiedzając Hotel Górski Lucni Bouda koniecznie trzeba odwiedzić również toalety usytuowane na piętrze! Widok z okna zapiera dech w piersiach 😍.



A przy okazji możemy obejrzeć historyczne zdjęcia z Lucni Boudy i jej okolic, umieszczone na korytarzu.



Hotel Górski Lucni Bouda posiada swój własny browar o nazwie Parohac, który znajduje się tutaj, na wysokości 1410 metrów nad poziomem morza. Z niego oczywiście pochodzi piwo, które kupiliśmy. Co jednak ciekawe, to najwyżej położony browar w Europie Środkowej.


Wychodzimy z Lucni Boudy i ponownie zmieniając kolor szlaku na czerwony rozpoczynamy wspinanie się stokami Lucni hory. Niestety ten odcinek szlaku jest dużo bardziej grząski niż było wcześniej, co nas trochę spowalnia i utrudnia wędrówkę. Potężny budynek górskiego hotelu zostaje za naszymi plecami i z każdym krokiem robi się coraz mniejszy.


W oddali po naszej lewej niezmiennie jest Śnieżka. Z tej perspektywy doskonale widać jej południowe stoki, które są znacznie bardziej strome od tych położonych po polskiej stronie.




Natomiast po prawej wyłoniły się w oddali Śnieżne Kotły. Doskonale widać jak wysoko przebiega granica śniegu.


Wytężając wzrok jeszcze bardziej dostrzegamy dymiące kominy Elektrowni Turów w Bogatyni.


Dość męczące podejście zboczami Lucni hory doprowadza nas do niewielkiej kapliczki usytuowanej na wysokości 1509 metrów nad poziomem morza. To swego rodzaju symboliczny cmentarz ludzi gór. Swoje upamiętnienie znaleźli tu wszyscy ci, którzy byli związani z Karkonoszami i pozostali tu na zawsze. Choć dziś kapliczka jest zamknięta, widzieliśmy jej wnętrze wiosną 2023 roku 👉podczas wędrówki na szczyt Krakonos.





Kapliczka jest najwyżej położonym punktem dzisiejszej wycieczki. Można więc powiedzieć, że ruszamy w drogę powrotną. Na początek schodzimy znanym już nam szlakiem do Lucni Boudy.


Idąc w przeciwnym kierunku zapomnieliśmy o nim, a tuż przy szlaku w odległości zaledwie 300 metrów od schroniska znajduje się krzyż. Choć na zimę zabezpieczony został drewnianą osłoną, przez co go nie widać, krzyż upamiętnia dawnego właściciela Lucni Boudy, który 11 kwietnia 1868 roku zginął w tym miejscu w zadymie śnieżnej. Tak blisko, a jednocześnie tak daleko od domu.


Przy Lucni Boudzie zmieniamy kolor szlaku na niebieski, który po drewnianych kładkach ułożonych nad karkonoskimi torfowiskami, prowadzi nas prosto w kierunku Śnieżki. Z poprzednich wędrówek wiemy, że kładki tu są, bo dzisiaj schowały się pod śniegiem. Gdzieniegdzie wystają tylko niewielkie fragmenty.





Gdy wychodzimy zza stoków Studnicni hory (1554 m n.p.m.), góry usytuowanej pomiędzy Lucni hora, a Śnieżką, dostrzegamy w oddali 👉Cerną horę (1299 m n.p.m.), niezwykle łatwą do rozpoznania, bo z wieżą telewizyjną na szczycie.



Tymczasem coraz większa staje się Śnieżka, a to oznacza, że znajdujemy się coraz bliżej Królowej.




W końcu dochodzimy do usytuowanego u jej stóp Schroniska Dom Śląski. Tu niestety nie jest już tak spokojnie, jak po czeskiej stronie. Wszędzie wokół bardzo dużo ludzi i panuje wielki gwar. Aż strach wchodzić do środka.






Nasze obawy się potwierdziły. W schronisku jest tak długa kolejka do baru, że stać w niej nie będziemy, bo na pewno nie zdążymy na zjazd. Nic jednak straconego. Są przecież święta i mamy swoje jedzenie 😁. Cóż może smakować lepiej niż pyszny makowiec jedzony tuż pod szczytem Śnieżki 😋!?


Po krótkiej przerwie regeneracyjnej ruszamy w kierunku górnej stacji wyciągu.


Po dojściu na Kopę przeżywamy szok w postaci długiej kolejki oczekujących na zjazd. Na szczęście idzie całkiem szybko, bo czteroosobowa kanapa wyciągu pozwala na sprawny przepływ ludzi.


Po kilkunastu minutach i my docieramy do krzesełka, które w 8 minut sprowadza nas z powrotem do Karpacza. Jeszcze krótki spacer do samochodu i możemy wracać do Jeleniej Góry.


POZDRAWIAMY

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz